Recenzja filmu

Chore ptaki umierają łatwo (2013)
Nicholas Fackler
Ross Brockley
Sam Martin

Królowie dżungli

"Chore ptaki umierają łatwo" są wszystkim po trochu. Czasem bywają nawet mrocznym kinem przygodowym, gdy bohaterowie uciekają przed tubylcami o płonących nienawiścią oczach. Pod grubą tkanką
Bohaterowie dokumentu Nicholasa Facklera nie idą na łatwiznę. Zamiast bezrefleksyjnie testować skuteczność marihuany, LSD i oksykodonu, postanawiają przy okazji odnaleźć Boga, odkryć tajemnicę wszechrzeczy, otworzyć trzecie oko i złamać siódmą pieczęć. Alfą i Omegą ich wędrówki jest Iboga, roślina, z której ekstrahuje się zakazaną we Francji i USA ibogainę – silną substancję psychoaktywną  oraz, jak głosiła hipisowska propaganda, lek na miarę penicyliny.  

W poszukiwaniu Ibogi oraz otaczającego ją kultu, bohaterowie udają się aż do Gabonu. To właśnie tam, w gęstej dżungli, Pigmeje trzymają pieczę nad tajemnicą poznania i organizują rytuały przejścia dla wyznawców cudownej rośliny. Zanim jednak przyjdzie czas na zadumę, refleksje na temat kosmosu i Boga, czasu i bezczasu, będziemy mieć do czynienia z szaloną komedią o zapuszczaniu się w dzicz. Jej bohaterowie – odklejeni od rzeczywistości, ustawicznie naćpani hippisi, depresyjni niespełnieni artyści i wiecznie wkurzeni, podtatusiali operatorzy wideo –  są tak barwną i ciekawą ekipą, że mogą unieść na swoich barkach zarówno nietypowy heist movie, antropologiczny traktat, jak i mockument. "Chore ptaki umierają łatwo" są wszystkim po trochu. Czasem bywają nawet mrocznym kinem przygodowym, gdy bohaterowie uciekają przed tubylcami o płonących nienawiścią oczach.   

Pod grubą tkanką szyderstwa pulsuje oczywiście "coś więcej". Mowa o wyrażonej wprost tęsknocie za kulturalną unifikacją. Jest to spojrzenie naiwne (casus grupy Fuck For Forest), ale kiedy patrzącym jest obmywający się własnym moczem narkoman-filozof, jakoś łatwiej jest dopuścić ten punkt widzenia. W warstwie filozoficznej film wydaje się dość ubogi, jednak na patosie żeruje tu cały czas ironia. Zbudowanych na tej zasadzie scen jest wiele, zaś kilka z nich ociera się o geniusz.

Twórcy i bohaterowie filmu nie potrafią wyjść poza klasyczną, postkolonialną perspektywę, dlatego film staje się koniec końców dość konserwatywnym "dziennikiem z dalekiego kraju". To jednak niekoniecznie musi być zarzut – zwłaszcza gdy dziennik pisany jest na kwasie.
1 10
Moja ocena:
8
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones