"Chore ptaki umierają łatwo" są wszystkim po trochu. Czasem bywają nawet mrocznym kinem przygodowym, gdy bohaterowie uciekają przed tubylcami o płonących nienawiścią oczach. Pod grubą tkanką
Bohaterowie dokumentu Nicholasa Facklera nie idą na łatwiznę. Zamiast bezrefleksyjnie testować skuteczność marihuany, LSD i oksykodonu, postanawiają przy okazji odnaleźć Boga, odkryć tajemnicę wszechrzeczy, otworzyć trzecie oko i złamać siódmą pieczęć. Alfą i Omegą ich wędrówki jest Iboga, roślina, z której ekstrahuje się zakazaną we Francji i USA ibogainę – silną substancję psychoaktywną oraz, jak głosiła hipisowska propaganda, lek na miarę penicyliny.
W poszukiwaniu Ibogi oraz otaczającego ją kultu, bohaterowie udają się aż do Gabonu. To właśnie tam, w gęstej dżungli, Pigmeje trzymają pieczę nad tajemnicą poznania i organizują rytuały przejścia dla wyznawców cudownej rośliny. Zanim jednak przyjdzie czas na zadumę, refleksje na temat kosmosu i Boga, czasu i bezczasu, będziemy mieć do czynienia z szaloną komedią o zapuszczaniu się w dzicz. Jej bohaterowie – odklejeni od rzeczywistości, ustawicznie naćpani hippisi, depresyjni niespełnieni artyści i wiecznie wkurzeni, podtatusiali operatorzy wideo – są tak barwną i ciekawą ekipą, że mogą unieść na swoich barkach zarówno nietypowy heist movie, antropologiczny traktat, jak i mockument. "Chore ptaki umierają łatwo" są wszystkim po trochu. Czasem bywają nawet mrocznym kinem przygodowym, gdy bohaterowie uciekają przed tubylcami o płonących nienawiścią oczach.
Pod grubą tkanką szyderstwa pulsuje oczywiście "coś więcej". Mowa o wyrażonej wprost tęsknocie za kulturalną unifikacją. Jest to spojrzenie naiwne (casus grupy Fuck For Forest), ale kiedy patrzącym jest obmywający się własnym moczem narkoman-filozof, jakoś łatwiej jest dopuścić ten punkt widzenia. W warstwie filozoficznej film wydaje się dość ubogi, jednak na patosie żeruje tu cały czas ironia. Zbudowanych na tej zasadzie scen jest wiele, zaś kilka z nich ociera się o geniusz.
Twórcy i bohaterowie filmu nie potrafią wyjść poza klasyczną, postkolonialną perspektywę, dlatego film staje się koniec końców dość konserwatywnym "dziennikiem z dalekiego kraju". To jednak niekoniecznie musi być zarzut – zwłaszcza gdy dziennik pisany jest na kwasie.
Michał Walkiewicz - krytyk filmowy, dziennikarz, absolwent filmoznawstwa UAM w Poznaniu. Laureat dwóch nagród PISF (2015, 2017) oraz zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008). Stały... przejdź do profilu