Recenzja filmu

Miśków 2-óch w Nowym Jorku (2017)
Dariusz Błażejewski
Tim Maltby
Piotr Adamczyk
Maciej Maleńczuk

O jednego "Miśka" za daleko

Reżyser Tim Maltby nie ma ambicji stworzenia Sagrady Familii wśród filmów animowanych. Fabuły wymyślono na kolanie, żartom brakuje polotu, postaciom - charakteru, a szkaradna, uboga warstwa
Polska to jednak dziwny kraj. Tylko u nas sporym hitem kasowym - większym niż np. "Doktor Strange" i "Batman v Superman" - mogła stać się trzecioligowa animacja, która przez większość kin na świecie przemknęła kompletnie niezauważona. "Misiek w Nowym Jorku", bo o nim mowa, doczekał się dwóch 45-minutowych kontynuacji, które pierwotnie miały zostać wypuszczone bezpośrednio na rynek DVD. U nas możemy je tymczasem oglądać na wielkim ekranie, sklejone w jeden pełnometrażowy utwór. Tytuł nie kłamie - "Miśki" są rzeczywiście dwa. Oba tak samo wyliniałe, pozbawione wdzięku, kreatywności i szacunku do widza.



W pierwszej części filmu świeżo koronowany na króla Arktyki bohater raz jeszcze opuszcza dom rodzinny i wraz z synem udaje się w podróż do Nowego Jorku. Wyprawa nie idzie jednak zgodnie z planem. Misiek zostaje niesłusznie posądzony o serię napadów bankowych i z pomocą wiernych przyjaciół próbuje dowieść swojej niewinności. W połowie seansu okazuje się, że na naszego pechowego futrzaka czeka kolejne wyzwanie. Zazdrosny brat wyświadczył mu niedźwiedzią przysługę, sprzedając wszystkie arktyczne lodowce producentom wody mineralnej z Oszukistanu. Jedyną nadzieją na uratowanie mroźnego lądu jest mecz hokejowy między drużynami obu krajów. Walka o miśtrzostwo okaże się istną miśją niemożliwą. Tak samo jak oglądanie tego filmu.



Decyzja, by połączyć ze sobą dwie autonomiczne historie, uczyniła "Miśków 2-óch" istnym monstrum Frankensteina. Znajdziecie tu zarówno kryminał, pastisz kina sportowego, slapstickową komedię, opowieść o nadszarpniętych rodzinnych więzach, przestrogę przed bezmyślną eksploatacją świata natury, a nawet upomnienie skierowane do nadużywających władzy polityków. Wszystko wymieszane bez ładu i składu, bez zachowania elementarnej logiki. Chaos pogłębia schizofreniczny główny bohater, który w połowie filmu przechodzi niespodziewaną przemianę wewnętrzną. Z ciamajdowatego prostaczka o złotym sercu Misiek staje się nagle nieugiętym, roztropnym władcą. Twórcy najwyraźniej doszli do wniosku, że mali widzowie nie będą zadawać niewygodnych pytań tak długo, jak z ekranu nie powieje nudą. Seans wypełniają więc "atrakcje" w postaci upadków, poślizgnięć i kopnięć prądem.



Jak widzicie, reżyser Tim Maltby nie ma ambicji stworzenia Sagrady Familii wśród filmów animowanych. Fabuły wymyślono na kolanie, żartom brakuje polotu, postaciom - charakteru, a szkaradna, toporna warstwa wizualna przywodzi na myśl produkowane taśmowo seriale z ramówek dziecięcych stacji telewizyjnych. Zdaje misie (przepraszam, nie mogłem się powstrzymać), że Wasze pociechy zasługują na więcej.
1 10
Moja ocena:
2
Zastępca redaktora naczelnego Filmwebu. Stały współpracownik radiowej Czwórki. O kinie opowiada regularnie także w TVN, TVN24, Polsacie i Polsacie News. Autor oraz współgospodarz cyklu "Movie się",... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
W ciągu ostatnich dziesięciu lat rynek animacji zalały produkcje 3D oferowane już nie tylko przez... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones