Recenzja filmu

Pierwsza noc oczyszczenia (2018)
Gerard McMurray
Y'lan Noel
Lex Scott Davis

Ogień zwalczaj ogniem

Pretekstowy scenariusz to obecnie bolączka nie tylko produkcji z zakresu kina grozy. Jest on powszechną wymówką producentów filmowych do zasypywania widowni wyśrubowanymi efektami komputerowymi,
Pretekstowy scenariusz to obecnie bolączka nie tylko produkcji z zakresu kina grozy. Jest on powszechną wymówką producentów filmowych do zasypywania widowni wyśrubowanymi efektami komputerowymi, scenami przemocy, seksu czy niekoniecznie bystrego dowcipu. "Pierwsza noc oczyszczenia" to niewątpliwy, aczkolwiek nie do końca haniebny, przykład podobnego blichtru.

Nad przepastnym workiem gatunkowych etykiet można w przypadku klasyfikacji prequelu "Nocy oczyszczenia" wisieć dłuższy czas i nie zdecydować się na żadną z nich. Na moje oko więcej tu wysokooktanowego kina akcji niż thrillera czy slashera, o horrorze nawet nie wspominając. O kategoryzacji jako science-fiction przesądza chyba tylko fakt, że wydarzenia w filmie ukazane mają miejsce w alternatywnej wersji niedalekiej przyszłości bądź fakt użycia ciut bardziej zaawansowanej niż komercyjnie dostępna technologii, choć na dobrą sprawę coś takiego z grubsza mogłoby mieć miejsce również i dziś. Widz i projekt "Czystka" zostali sobie przedstawieni w chwili, gdy ten drugi był już na dobre wdrożony i gdy, stając się rokrocznym festynem zbrodni, doprowadził do znaczącej redukcji przestępczości w USA. Perfekcyjnym remedium na przestępczość okazuje się więc... czasowe zezwolenie na przestępczość. Tak przynajmniej chcieliby widzieć to oficjele rządowej organizacji NFFA (z angielskiego: New Founding Fathers of America). Jak doszło jednak do tego, że włodarze cywilizowanego kraju umożliwiają jego obywatelom legalne wybijanie się nawzajem przez 12 godzin w roku? Tutaj wjeżdża ze swym rozpisanym na wersety scenariusza pomysłem James Demonaco – reżyser i autor skryptów do trzech poprzednich produkcji, a rola szefa wszystkich szefów na planie zdjęciowym przypada tym razem Gerardowi McMurrayowi.


Czarnoskóry miłośnik substancji odurzających, o urozmaiconym w procesie skaryfikacji licu, z lubością udziela odpowiedzi twierdzącej na pytanie o to, czy czuje potrzebę stosowania przemocy. Z odsłaniającym żółte zęby demonicznym uśmiechem odbiera pakiet startowy udziału w nowym eksperymencie rządowo-socjologicznym, który nie tylko pozwoli mu na bezkarny rozlew krwi i takie też popełnianie najbardziej wymyślnych przestępstw, ale i da możliwość zarobienia dobrych paru dolców. Zresztą, zgodziłby się na to wszystko nawet za darmo. Inaczej podchodzą do sprawy ci, dla których atraktantem numer jeden są zera przelane na konto. Oni chcą tylko odpłatnie przetrwać "Czystkę", patrząc niechętnie na perspektywę angażowania się w działalność przestępczą, ale że opisana sytuacja ma miejsce w zamieszkałym przez niezamożne mniejszości etniczne Staten Island, a ze wspomnianą alternatywą wiąże się bogaty system premiowy, pieniądze przemówią do niejednego uczestnika. Kamera trafia również na rasowych gangsterów, których wzrok nie wybiega poza czubek nosa ich ulicznych interesów i którzy nie chcąc ich narażać zaskakująco ustawiają się z boku. Pojawią się również i zaprawieni w bojach żołdacy, dla których projekt jest dziecinnie łatwym zarobkiem. Nie zabraknie też i takich, którzy zwyczajnie będą chcieli się wyszumieć. Część mieszkańców zdecyduje się oczywiście na opuszczenie wyspy, lub zupełne odcięcie od eksperymentu, a przekroju społecznego dopełni walcząca z całą inicjatywą niczym z wiatrakami aktywistka. Broń biała do ręki. Broń palna do ręki. Gromko wyjąca syrena uroczyście obwieszcza koniec tzw. żartów. Na ulicy płoną pierwsze kubły na śmieci. Gość w dom, wróg w dom. To będzie bardzo długa noc.  

W filmie brak jako takich bohaterów głównych i jakiegoś ściśle określonego czarnego charakteru. Fabuła skupia się na kilku postaciach, takich jak wzmiankowana aktywistka o imieniu Nya (Lex Scott Davis), jej dealujący brat Isaiah (Joivan Wade), przewodniczący jednemu z gangów Dmitri (Y'lan Noel) czy wystawiony we frontowej sekwencji, skory do bijatyk narkoman o ksywce Szkieletor (Rotimi Paul). Wszyscy wpadają w pułapkę sytuacji beznadziejnej, w której programowo niecne zamiary złoczyńców zatańczą na tle jaskrawej łuny ognia z najbardziej bazowymi instynktami teoretycznie przynajmniej prawilnych obywateli, a między przyglądającymi się temu istnemu pandemonium członkami NFFA rozgorzeje niejedna dyskusja. Gdyby chcieć sięgać, gdzie wzrok znad popcornu nie sięga można by doszukać się w "Pierwszej nocy oczyszczenia" pytań ważkich, ale problem w tym, że właściwie te same zostawiła po sobie inicjalna część serii. Wielu bohaterów (Szkieletor) nakreślono zdecydowanie zbyt grubą kreską, co zaburzyło równowagę estetyczną "obrazka". Mimo, że również nie stanowi to absolutnie żadnego novum film wywiązuje się całkiem nieźle z obietnicy ukazania społeczeństwa dystopijnego. Takiego, w którym idea anarchii konstytuuje zamiennik tak każdego z punktów dekalogu, jak i kreślonych ustawodawczo paragrafów. Chwilami aż trudno uwierzyć, że cała ta parada okrucieństwa skończy się wraz z upływem połowy doby. Pozwala się tu dostrzec krytyka sankcjonującej relatywnie otwarty dostęp do broni kultury Stanów Zjednoczonych. Przez bohaterów "Pierwszej nocy oczyszczenia" przebija też pewna modelowość. Dodatkowym plusem jest organiczna dynamika niektórych scen akcji, przynajmniej częściowo buforująca nieprzyjemne wrażenie absurdalności pewnych sekwencji, ale... wszystko to już było.  


Jeśli nawet propozycja Blumhouse Productions broni się w moich oczach – co nie jest ani w pełni podważalne, ani oczywiste – to wyłącznie jako spełniająca rolę, ale wybrakowana wariacja na temat tego, co dostaliśmy wcześniej. W ogóle ciężko tę inwestycję ze strony studia usprawiedliwić w innym kontekście niż chęci wygenerowania łatwego dochodu. Każdy sequel i w końcu prequel radził sobie w boxoffisie co najmniej tak dobrze, jak poprzednik, o ile nie lepiej, choć znamiennym pozostaje fakt, że nie licząc (pograjmy nieco słowem) pierwszej "Nocy oczyszczenia" seria przynosiła dochód głównie w kinach zagranicznych. Czyżby Amerykanie odczuli niesmak w kontakcie z być może nieco przesadzoną karykaturą ich własnego kraju? A może ich gustów zwyczajnie nie da się kupić tak łatwo, jak się o tym mówi? Kto widział, ten odpowiedź zna.  
1 10
Moja ocena:
4
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Choć konkurencja jest niemała, na miano hollywoodzkiego koniunkturalisty roku (znowu) zasłużył sobie... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones