Recenzja filmu

Pierwsza noc oczyszczenia (2018)
Gerard McMurray
Y'lan Noel
Lex Scott Davis

Pierwsze ludziobicie

Wszystko jest tutaj jednak ciosane siekierą (czasem dosłownie), łopatologiczne, podporządkowane gatunkowym kliszom i miejscami nawet lekko cyniczne. McMurraya zwerbowano jednak do nakręcenia
Choć konkurencja jest niemała, na miano hollywoodzkiego koniunkturalisty roku (znowu) zasłużył sobie Jason Blum. Stosowana przez niego producencka metoda "wydać mało i zarobić dużo" to oczywiście nihil novi. Ale bodaj od czasu Rogera Cormana - a tego imienia nie przywołuje się nadaremno - podobnego przypadku nie było. Drobne złośliwości pozostaną jednak jedynie drobnymi złośliwościami, bo faktycznie Blum częściej ze swoimi projektami trafia niż chybia. Przecież jeszcze niedawno wybierał krawat na oscarową galę. Zważywszy jednak na kapitalistyczną naturę przemysłu filmowego, trudno byłoby oczekiwać, że z dnia na dzień podetnie swoją żyłę złota i odpuści sobie przyjemność zrealizowania – a nam nieprzyjemność oglądania – czwartej już części "Nocy oczyszczenia", będącej zarazem tą pierwszą.


Kto pamięta otwarty, a może raczej lekko uchylony finał ostatniej odsłony serii, ten musiał mieć świadomość tego, że kolejna zwyczajna (sic!) noc bezkarnej zbrodni już nie przejdzie i po ewentualnym następnym odcinku można się spodziewać albo rebelii wywołanej przez strąconą ze stołka partię albo prequela. Film rozpoczyna się więc na kilka dni przed planowanym eksperymentem z pogranicza psychologii, nauk społecznych i czystego sadyzmu, którego uczestnikami mają być mieszkańcy nowojorskiego Staten Island. Niby dobrowolnymi, tyle że rząd płaci za udział kupę forsy, a ubogie osiedla zamieszkane głównie przez mniejszości zostały wybrane nieprzypadkowo. Zasady są nam zresztą dobrze znane: na dwanaście godzin prawo - głównie to do życia - zostaje zawieszone.

Bohaterami "Pierwszej nocy oczyszczenia" – poza tym zbiorowym: podzielonym jak nigdy i cierpiącym z powodu gospodarczego kryzysu amerykańskim społeczeństwem – są aktywistka działająca przeciwko nadchodzącej czystce, Nya (okropna Lex Scott Davis), jej młody brat, oraz lokalny gangster Dmitri, bynajmniej nie Rosjanin, dla którego zbliżająca się noc będzie istnym rytuałem przejścia uświadamiającym, że forsa, prochy i dziwki to marne priorytety. To, co ich czeka, to żadna niespodzianka: tłumy wylęgną na ulicę i rozpocznie się huczne ludziobicie.


James DeMonaco tym razem odpuścił sobie reżyserię, ale podpisał się pod scenariuszem, jak nic upchanym na dwóch kartkach z zeszytu, i odstąpił tron Gerardowi McMurrayowi, filmowcowi nieprzeciętnemu, dla którego jak nic "Pierwsza noc oczyszczenia" to obligatoryjne frycowe. Nie da się ukryć, że jego zaangażowanie pozwala rozpatrywać recenzowany tytuł także z perspektywy rasowej. Wszystko jest tutaj jednak ciosane siekierą (czasem dosłownie), łopatologiczne, podporządkowane gatunkowym kliszom i miejscami nawet lekko cyniczne, jakby Blum chciał poprawić po "Uciekaj!". Bo jak inaczej odczytać wyrzynające czarne osiedla bandy z kapturami Ku-Klux-Klanu na łbach czy pomykającego w esesmańskim płaszczu dowódcę oddziału urządzającego po blokach istną czystkę etniczną? Nie jest lepiej, jeśli spojrzeć na ewidentną tutaj pretensję do zajęcia głosu w sprawach społecznych. Seria całkiem śmiało rości sobie do tego prawa, szczególnie po trzeciej części, gdzie mówiono sporo o paralelach pomiędzy filmową rzeczywistością a szykującą się do wyborów prezydenckich Ameryką. Dowodzi to chyba jedynie niebywałej przedsiębiorczości Bluma, bo film McMurraya faktycznie gra na lękach związanych z potencjalnymi manipulacjami rządu knującego, aby pozbyć się wszystkich, którzy nie pasują do ustalonego z góry szablonu, odrysowanego - a jakże - od stanu posiadania co majętniejszej klasy średniej. Innymi słowy, noc oczyszczenia nie jest wentylem do spuszczenia nagromadzonej przez cały rok pary, ale narzędziem politycznym, wykoślawioną wersją programu pomocy społecznej, polegającą na wykończeniu tych, którzy, zdaniem tych u władzy, zbyt mocno przyssali się do opiekuńczego cycka systemu. Nie trzeba dodawać, że to tylko kontekstowa nadbudówka, zbędne filmowi dywagacje, bo McMurraya zwerbowano do nakręcenia krwawej jatki, a nie manifestu.
  
I tu "Pierwsza noc oczyszczenia" się jako tako sprawdza, bo po sennym początku rozkręca się na dobre spirala przemocy, jucha tryska, granaty wybuchają, noże tną, co śledzimy łakomym okiem, kibicując tym choć trochę porządnym. A przecież, nie oszukujmy się, po to przyszliśmy do kina.
1 10
Moja ocena:
4
Krytyk filmowy i tłumacz literatury. Publikuje regularnie tu i tam, w mediach polskich i zagranicznych, a nieregularnie wszędzie indziej. Czyta komiksy, lubi kino akcji i horrory, tłumaczy rzeczy... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Pretekstowy scenariusz to obecnie bolączka nie tylko produkcji z zakresu kina grozy. Jest on powszechną... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones