Recenzja filmu

Antboy (2013)
Ask Hasselbalch
Maryla Brzostyńska
Oscar Dietz
Amalie Kruse Jensen

Superbohaterska biblia w obrazkach

"Antboy" nie rozczarowuje skromnością typową dla niezależnego kina, bo obrócenie jej na korzyść historii akurat się udaje. Ten specyficzny film dla dzieci wywołuje niepokojące wrażenie, że
Ask Hasselbalch otwarcie przyznaje, że kręcąc "Antboya" – rzekomo pierwszy duński film superbohaterski – chciał wzbudzić w widzach te same emocje, które czuł jako mały chłopiec wpatrzony w ekran, zafascynowany Batmanem z filmu Tima Burtona i Supermanem Richarda Donnera. Można się domyślać, że mowa tu o naiwnej, ale bezkresnej fascynacji; o fanowskim oddaniu i wiążącej się z nim niegroźnej obsesji. Dla zachowania czystości tych wrażeń Hasselbalch wyprojektował je na swoich dziecięcych bohaterów; wątki fabularne skroił pod ich wiek, mnogość popkulturowych klisz zestawił z kilkoma oryginalnymi pomysłami i nakręcił rodzaj superbohaterskiej biblii w obrazkach służącej za wprowadzenie do uniwersum zamieszkanego przez Spidermana, Batmana, Supermana i ich antagonistów.



"Antboyowi" najbliżej do historii Spidermana, bo to film inicjacyjny. Pelle (Oscar Dietz) jest dwunastoletnim nerdem; introwertykiem, który nie siedzi może w ostatniej ławce, ale z nikim nie utrzymuje przyjacielskich relacji i zdarza mu się paść ofiarą dwóch szkolnych łobuzów. Typ na bohatera. Zwyczajny chłopak, który skrycie marzy o tym, żeby świat zwrócił na niego uwagę. Nic dziwnego, że to właśnie jego kłuje mrówka – uciekinierka z lokalnego korpo-laboratorium. W swoim czasie zagra ono swoją rolę, choć oczywiście nie tak polityczną i aż tak banalną, jak możemy się spodziewać, kiedy w grę wchodzi film dla najmłodszych. Nie ma w "Antboyu" ani grama realnej polityki. Siły dobra i zła są zarysowane grubą kreską, a postaci nie ubarwione skomplikowaniem wątków biograficznych. Wykreowany przez reżysera antagonista Antboya będzie śmiesznym i pokracznym typem frustrata z sąsiedztwa. Fizycznie Pchła (Nicolas Bro) może trochę przypomina Pingwina z "Powrotu Batmana", nie umywa się jednak do Jokera czy Lexa Luthora.



Antboy jest za to uosobieniem tego, co wyszłoby z pomieszania porządków i klisz. Pelle o tym nie wie, bo komiksu do tej pory nawet nie trzymał w rękach. Na drodze jego dorastania do superbohaterstwa staje jednak Wilhelm (Samuel Ting Graf). Komiksowy geek od razu zauważa, że z Pelle coś jest nie tak. Nie sposób mu się dziwić, bo już na pierwszej lekcji po (nie)fortunnym mrówczym ukąszeniu chuchro-Pelle rzuca okrutnym nauczycielem wychowania fizycznego o ścianę. To też pierwszy moment, w którym w ten skromny, niskobudżetowy projekt wkrada się przesada pod postacią tandetnie przerysowanych postaci. Choć może winę za ową karykaturalność nie ponosi reżyser, ale jego główny antagonista – kiepski polski dubbing? Drażni aktorska przesada, bo superbohaterski "Antboy" jest też najzwyczajniejszym i niezłym filmem młodzieżowym. To historia o rodzeniu się przyjaźni, o szukaniu swojego miejsca w szkolnej społeczności, o pierwszej miłości, pierwszym rozczarowaniu i pierwszym nowym początku. Oczywiście wszystko uszyte jest na miarę bohaterów, którzy nie weszli nawet w okres dojrzewania. W tak młodym wieku zwykle nie ma jeszcze czasu ani miejsca na spektakularne zwroty akcji i nie ma ich też w filmie Hasselbalcha. A szkoda, bo w scenariuszu mamy porwanie, akcję ratunkową, mroczne laboratorium w piwnicy starego domu i demolkę podstawówki. Każda z zaplanowanych sekwencji pada jednak ofiarą zaskakującego reżyserskiego wycofania; wszystkie są rozegrane w atmosferze wczesnej jesieni, w której nostalgia za prawdziwą akcją splata się ze spokojem i oczekiwaniem. Tyle że nie ma na co czekać.



"Antboy" nie rozczarowuje skromnością typową dla niezależnego kina, bo obrócenie jej na korzyść historii akurat się udaje. Ten specyficzny film dla dzieci wywołuje niepokojące wrażenie, że jest obrazkiem ulepionym nie na potrzeby widza, a reżysera. Ten jednak ze strachu przed popadnięciem w patos lub pretensję na wszelki wypadek wydestylował ów obrazek z autentycznych emocji. Nie wzbudził we mnie żadnych. Kino superbohaterskie ma zapierać dech w piersiach, chwytać za gardło i za jego pełnym przyzwoleniem – wciągać widza w meandry akcji jak ciągnie się zwierzę na postronku. Ani Hasselbalch ani jego Antboy nie mają takich supermocy. Największą słabością filmu jest bowiem scenariusz, a jak wiadomo, niekontrolowane słabości odbijają się czkawką nawet superbohaterom.
1 10
Moja ocena:
4
Rocznik '86. Ukończyła filmoznawstwo na UJ, dziennikarka, krytyczka filmowa, programerka Krakowskiego Festiwalu Filmowego. Jako wolny strzelec współpracuje z portalami Filmweb.pl, Dwutygodnik.com i... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones