Recenzja filmu

Historia Marii (2014)
Jean-Pierre Améris
Isabelle Carré
Ariana Rivoire

Widzieć, wiedzieć, wierzyć

Film Amérisa jest udany, bo reżyser stawia na prostotę, skupia się właśnie na wspomnianym procesie. "Historia Marii" ukazuje szczegółowo kolejne próby siostry usiłującej przebić ścianę, za jaką
Kino to medium oparte przede wszystkim na obrazie, w drugiej kolejności na dźwięku. Film jest więc skazany na bycie zaledwie ułomnym pośrednikiem ludzkiego doświadczenia. Niemniej jednak możliwość naśladowania naszych dwóch podstawowych zmysłów jest dla X muzy bezcenna. Dlatego kiedy jakiś reżyser zechce opowiedzieć o nie-widzeniu i nie-słyszeniu, staje przed nie lada wyzwaniem. Wśród narzędzi filmowej mimikry nie ma bowiem instrumentu oddającego wrażenia dotyku, smaku czy zapachu. Zostaje jedynie obserwacja z zewnątrz, ewentualnie zdanie się na narzędzia myślenia abstrakcyjnego: metaforę, wyobraźnię. I wiarę.


"Historia Marii"
jest właśnie takim przypadkiem. To inspirowana prawdziwymi wydarzeniami opowieść o Marie Heurtin, niewidomej i niesłyszącej od urodzenia dziewczynce, która pod koniec XIX wieku trafiła do prowadzonego przez zakonnice ośrodka dla głuchoniemych. Dzięki poświeceniu jednej z sióstr, Margueritte, udało się przywrócić dziewczynkę światu, uspołecznić ją, nauczyć języka migowego i alfabetu. Nie było to jednak łatwe. Margueritte musiała odpowiedzieć sobie na pytanie, jak opisać żyjącemu w ciszy i ciemności dziecku świat, do którego ma ono ograniczony dostęp?     

Przypadek Marie przypomina słynne historie "dzieci wilków", wracających na łono społeczeństwa po czasie spędzonym w dziczy i wymagających przysposobienia do człowieczeństwa. Film Jean-Pierre’a Amérisa kojarzyć się więc może z pamiętnym "Dzikim dzieckiem", w którym François Truffaut przybliżał jeden z takich przypadków. Nauczycielem był tam lekarz, a narracja przyjmowała oświeceniowy ton, co zgrabnie puentował obrazek samego Truffauta z rozświetlającą mrok świecą w dłoni. W "Historii Marii" zamiast lekarza mamy zakonnicę, zamiast ducha racjonalizmu - ducha świętego, a zamiast świecy - krzyż. W centrum pozostaje jednak to samo: żmudny proces poznania. Wszystko sprowadza się do sposobu odkrywania i opisywania świata; do języka. Bez niego nie ma mowy ani o nauce, ani o religii.

Film Amérisa jest udany, bo reżyser stawia na prostotę, skupia się właśnie na wspomnianym procesie. "Historia Marii" ukazuje szczegółowo kolejne próby siostry usiłującej przebić ścianę, za jaką skrywa się tytułowa dziewczynka. Reżyser porusza wielkie tematy, ale cała filozoficzna nadbudowa stoi na fundamencie prostych spostrzeżeń, prostych czynności, odegranych z poświęceniem przez dwie aktorki: Isabelle Carré i niesłyszącą debiutantkę Arianę Rivoire. Dopiero zobaczywszy, że nauczenie się byle słowa może być nie lada przedsięwzięciem, zaczynamy rozumieć, jak kruche są ramy naszych własnych światów, jak cenne jest świadectwo zmysłów. Świadectwo, które uznajemy przecież za oczywiste. Améris uruchamia tu naszą empatię. A już ona sama stanowi sposób przekroczenia ograniczeń - czy to ciała, czy to punktu widzenia. I jeśli "Historii Marii" jest filmem chrześcijańskim, to przede wszystkim dlatego, że uruchamia w nas uwagę na bliźniego.


Zresztą sam sposób, w jaki reżyser wprowadza tematykę religijną jest niezwykle ciekawy. Nie bombarduje nas bowiem kazaniami, nie ucieka w świątobliwy kicz i pretensje. Już zbiorowy portret sióstr zakonnych jest ciepły, ludzki; zakonnice mają swoje wady i zalety, daleko im do nieskazitelnych męczennic. W scenie edukacyjnego przełomu Marie na dalekim planie majaczy co prawda nieostra figura Chrystusa, sugerując niejako boski dotyk. W tym chwycie brak jednak odpustowej cudowności. To raczej symbol określonego kontekstu.

Dużo ważniejszy okazuje się wątek, w którym bohaterka poznaje, co to śmierć. Widmo śmiertelności krąży nad filmem od samego początku, siostra Margueritte jest bowiem chora na gruźlicę, de facto stoi jedną nogą w grobie. Uświadomienie sobie skończoności ludzkiego żywota jest dla Marie trudną lekcją - tym bardziej, że oznacza dla niej stratę ukochanej nauczycielki. "Historii Marii" frapująco pokazuje tu, jak człowiek otwiera się na perspektywę ostateczną; pokazuje, jak rodzi się religia. Do abstrakcji docieramy przecież przez konkret, niczym Marie, która z zachłannością rzuca się w wir nazywania kolejnych przedmiotów. Po opisaniu własnego doświadczenia przychodzi jednak pora na poszerzenie perspektywy, w tym na odkrycie przemijania. Od przedmiotu do języka, od szczegółu do ogółu, od konkretnej śmierci do abstrakcyjnego boga.
1 10
Moja ocena:
7
Rocznik 1985, absolwent filmoznawstwa UAM. Dziennikarz portalu Filmweb. Publikował lub publikuje również m.in. w "Przekroju", "Ekranach" i "Dwutygodniku". Współorganizował trzy edycje Festiwalu... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones