Recenzja filmu

De profundis (2007)
Miguelanxo Prado

Z głębi serca

Trudno nie wyjść urzeczonym z tego filmu. Z pewnością nawet ci, którzy opuścili kino przed końcem, jeszcze długo nie będą mogli strząsnąć z siebie niepokojącego piękna tego obrazu. Zresztą nie
Trudno nie wyjść urzeczonym z tego filmu. Z pewnością nawet ci, którzy opuścili kino przed końcem, jeszcze długo nie będą mogli strząsnąć z siebie niepokojącego piękna tego obrazu. Zresztą nie dziwię się ich przedwczesnemu wyjściu. Trzeba hartu estetycznego ducha, żeby wytrzymać 80 minut bez wyraźnej linii fabularnej. Bo "De profundis" to w istocie hipnotyczny i zachwycający poemat. Malowany oszałamiająco zmysłowymi obrazami, co chwila rwie swoją nić. Tak jakby zdarzenia tej miłosnej historii były tylko pretekstem dla wizualnych orgii. Gdyby Karol Irzykowski wybrał się na ten film, poczułby się usatysfakcjonowany. To wszak on głosił w „Dziesiątej Muzie”, że film właściwy zrodzi się z filmu rysunkowego. Dzięki dziełom stworzonym ręką malarza-poety kino stanie się sztuką. I tak właśnie dzieje się w przypadku obrazu Miguelanxo Prado. "De profundis" jest marynistyczną opowieścią, w której morze – tajemniczy żywioł, upomina się o swoje i porywa na dno rybaków, którzy polują na jego mieszkańców. Na powierzchni, w stojącym na małej wysepce domu, jego mieszkanka – piękna wiolonczelistka, gra rzewną melodię – pieśń tęsknoty za ukochanym, którego pochłonęło morze. W domu wiszą obrazy z wizerunkami morskich istot – syren, ryb, rozgwiazd. To malowidła, które zostały po ukochanym, artyście-malarzu, a jednocześnie plastyczne kadry opowieści o tym, co dzieje się z nim w podmorskiej toni. Malarz, za towarzyszkę mając piękną syrenę, opływa wszystkie, nawet zdawałoby się niedostępne zakątki i podziwia, czasem przerażające, innym razem upajające bogactwo wodnego świata. Marzenie, by poznać to, co dotąd tylko sobie wyobrażał i utrwalał w obrazach, spełnia się – wyprawa to jednak, jak się okazuje, w zaświaty. A jednak wiolonczelistka pięknem swojej melodii, wypływającej z głębi melancholijnego serca, doprowadza do niemożliwego: przywołuje ukochanego – wypływa on z głębokości pod postacią rekina. Oboje wiedzą, jak iluzoryczne jest to spotkanie, a mimo to poddają się jego czarowi. "De profundis" to nie tylko miłosna historia, to także opowieść o uczuciach i emocjach znajdujących swój wyraz w sztuce. Perfekcyjne zespolenie warstwy plastycznej, literackiej i muzycznej odpowiada za sukces tego pełnometrażowego przedsięwzięcia. A zrodziło się ono z potrzeby autorskiej wypowiedzi, dokonania wizualnego eksperymentu. Miguelanxo Prado, który pracował w Ameryce przy dużych produkcjach (m.in. filmu "Faceci w czerni") jako członek zespołu animatorów, uskarżał się na to, że jego praca w żaden sposób nie jest rozpoznawalna. Jego dokonania toną w powodzi masowo wykonywanej animacji, a on nie ma wpływu na kręcony film. Dlatego postanowił zrobić dzieło całkowicie autorskie, w pracy wykorzystał swoje obrazy, a komputera użył tylko po to, by ożywić tę plastyczną kompozycję i nadać jej walor animowanej opowieści. Dzieło znanego autora komiksów Miguelanxo Prado pokazuje, czym może być animacja artystyczna – oczywiście dla tych, którzy są w stanie zgodzić się na czystą kontemplację. Dla niepoprawnych melancholików.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones