Seriale
Gry
Rankingi
VOD
Mój Filmweb
Program TV
Zobacz sekcję

Zbyt super, by być ok

"Człowiek ze stali" był tym, czym jest "S" na kostiumie Supermana – symbolem nadziei. Nadziei nie tylko producentów na duże zyski i możliwość stworzenia nowej serii, ale także widzów, że w końcu doczekają się dobrego widowiska o przybyszu z Kryptonu. Czy zostały one przełożone na rzeczywistość? Trudno powiedzieć.
Przedstawiona nam historia opowiada o początkach Supermana, szukaniu swojej tożsamości i podejmowaniu decyzji o miejscu, które powinien zająć w świecie. Clark (bezpłciowy Henry Cavill), albo Kal-El – jak nazwali go jego biologiczni rodzice, musi zdecydować się szybko. Oto mieszkańcy Ziemi stoją w obliczu zagłady z ręki generała Zoda (Michael Shannon), wygnańca z Kryptonu, który chce odtworzyć swoją cywilizację na niebieskiej planecie, poświęcając przy tym wszystkich jej mieszkańców. Kal musi wybrać stronę – zdesperowany nacjonalista Zod lub bezbronni wobec przytłaczającej siły ludzie.



Fabuła "Człowieka ze stali" ma teoretycznie wszystkie elementy, które powinien posiadać film o początkach herosa. Jest wędrówka, by odkryć prawdę, jest zagrożenie dla jakiejś populacji, jest nawet moralnie niejednoznaczna decyzja, którą bohater musi podjąć, żeby doprowadzić do szczęśliwego finału. Wszystkie te części składowe wydają się jednak tylko pustymi schematami, w filmie przede wszystkim brakuje charakterów. Sytuacja, w której bardziej zrozumiałe są motywacje głównego antagonisty, a nie tytułowego herosa, jest nie do pomyślenia, zważywszy na fakt, że twórcy planują kolejne części. Również cały motyw przezwyciężania przeciwności, by stać się superbohaterem, wypada blado, aczkolwiek to może już wynikać z samej specyfiki Supermana. W czasach, w których największe sukcesy odnoszą superbohaterskie filmy, zakładające pewien stopień realizmu przedstawionego świata, a czołowe postaci tych obrazów to ludzie z krwi i kości, którzy muszą pokonywać poważne przeszkody, by odnieść zwycięstwo, kosmita, którego jedynym problemem jest fakt, że słabnie w pobliżu warunków podobnych do jego tych na jego planecie, ale poza tym strzela laserem z oczu, lata i jest praktycznie niezniszczalny, nie jest kimś, z kim można by się utożsamić. Twórcy albo tego nie zauważyli, albo świadomie postanowili to zignorować i podczas finałowej walki bawią się w niszczenie całego miasta, kiedy widz zaczyna ze zniecierpliwieniem przebierać nogami i zastanawiać się, co ciekawszego mógłby teraz robić.

Zarówno Christopher Nolan, jak i Zack Snyder zaliczyli ostatnio obrazy nie do końca udane (łagodne określenie na "Sucker Punch" Snydera) i to niestety widać w ich wspólnej produkcji. Nowemu Supermanowi brak polotu. Jest zestaw klisz, ale nie ma postaci, są świetne efekty, ale nie ma historii. Jedyne elementy, o których nie można powiedzieć złego słowa, to muzyka, której autorem jest Hans Zimmer, a która zasługiwała na bardziej "epicki" obraz, oraz Russel Crowe, wcielający się w ojca Kal-Ela, który kradnie dla siebie całą uwagę, gdy tylko się pojawia. Oglądając go, trochę żałuje się, że to nie film o nim, ale cóż... widocznie według producentów, nie był wystarczająco "super


6
instagram: @miszczfotela
Udostępnij:
Przejdź na Filmweb.pl

najnowsze recenzje