Seriale
Gry
Rankingi
VOD
Mój Filmweb
Program TV
Zobacz sekcję

Odkupienie grzechów

"Epizod III to, Epizod III tamto..." Epizod III miał być wreszcie tym filmem, który sprawi, że poczujemy dreszczyk emocji, oglądając dzieje rodziny Skywalkerów; który zaprze dech w piersiach i da nam poczuć Moc.

Epizod I też miał być zresztą takim filmem.

Czy "Zemście Sithów" udało się w końcu dorównać Oryginalnej Trylogii, czy też całą Nową Trylogię możemy przeznaczyć do recyklingu?

CZĘŚĆ I CZĘŚCI III
Zaczyna się ładnie - trzęsieniem ziemi. Nasze oczy atakowane są serią efektów specjalnych. Dobrze, byle by tylko spełniono drugą część hitchcockowskiej zasady. Na razie nie zanosi się na to. Początek filmu można streścić następująco: "Ciachciarachciach, rycerz Jedi jednym palcem niszczy swoich wrogów. Teraz trochę mu się nudzi, to może czas trochę podowcipkowaćRadosne, komiksowe i dziecinne nawiązanie do tradycji "Mrocznego Widma". Urocze. Urocze przez pierwsze pół godziny filmu, powiedzmy. Zaczynam już tracić nadzieję, kiedy nagle staje się cud: napięcie zaczyna rosnąć i wreszcie widzimy to, na co wszyscy czekali...

KORONA
Tak to już powinno być, że - czy to dlatego, że jest tak w Biblii, czy dlatego, że przyzwoitość tego wymaga - to, co jest ostatnie, powinno być Ukoronowaniem Dzieła Stworzenia. Patrząc na Epizody I i II zaczynałam już wątpić w to, że Lucas zrobi porządny film. A tu - proszę - zostałam mile zaskoczona. Aktorstwo jest dobre, Christensen pokazuje, że umie grać, McDiarmid zachwyca. Niestety, postać Natalie Portman z energicznej królowej przemieniła się w głupiutką kurę domową. To nie wina aktorki, tylko scenariusza, ale... szkoda. Muzyka buduje nastrój, efekty specjalne robią wreszcie wrażenie, a fabuła w końcu się rozkręca i, mimo tego że wszyscy (wszyscy?) wiemy, jak to wszystko się skończy, wciąga. Idealnie więc? Cóż, tak by było, gdyby nie kilka mankamentów...



MOC JEST TU SŁABA...
Wydaje mi się, że kiedy człowiek dostanie nową zabawkę, to chciałby ciągle się nią bawić. Na przykład, jeśli kupimy dziecku dużą kredkę koloru różowego, to różowy pojawi się teraz na każdym rysunku tegoż dziecka. George L. przypomina mi właśnie takie dziecko. Kiedy tworzył pierwsze "Gwiezdne Wojny" technicznie niemożliwe było pokazanie na ekranie tysięcy statków. A teraz George ma komputery i wystarczy, że kliknie "kopiuj razy 1000" i ekran zostaje wręcz zawalony kosmicznymi pojazdami. I tak po pierwszej scenie, w której widz ma wrażenie, że leci razem z myśliwcami, nagle widzimy mnóstwo szarych obiektów w kosmosie. "O Jezu, po co tyle tego?" - aż chce się zapytać. Efektów w tym filmie jest aż za dużo. Roboty, statki, wybuchy, roboty, wybuchy, statki, wybuchy, statki, statki, statki... Po prostu momentami przerost formy nad treścią. Oczywiście, "Gwiezdne Wojny" to też efekty, ale ktoś powinien podszepnąć Lucasowi, co znaczy "umiar

Dalej - mankamenty merytoryczne. Fani przypomnieli Lucasowi, że wypadałoby wykasować pamięć R2-D2 i C-3PO, żeby późniejsze epizody miały sens. Niestety, jak robi się filmy w takich odstępach czasu, to nie pamięta się wszystkiego, co się wymyśliło wcześniej, a fani nie zawsze są pod ręką, by wszystko przypomnieć. I tak wychodzi na to, że Luke jest spokrewniony z Benem, skoro Owen miał być bratem Kenobiego, a moc daje dziewczynce-niemowlakowi zdolność zapamiętania faktu, iż jej matka była piękną, ale smutną kobietą. A fakt, że Anakin sypia w pokoju z Padme nie daje nikomu nic do myślenia, ech...

Poza tym pierwsza część filmu jest raczej mierna - poziomem przypomina poprzednie epizody. Dopiero od połowy film klimatem zaczyna wracać do pierwszej trylogii. Można to oczywiście usprawiedliwić tym, że w ten sposób "Zemsta Sithów" idealnie łączy Epizody I i II z IV, V i VI, ale to raczej kiepska wymówka. Ach, no i polski tłumacz jeszcze się nie nauczył, że "episode" to nie "częśćAle tak naprawdę są to szczególiki, które nie psują ogólnego wrażenia.

POCZUJ MOC, TEN OSTATNI RAZ!

Czy zatem "Zemsta Sithów" jest zadośćuczynieniem za wybitnie kiepskie "Mroczne Widmo" i przeciętny "Atak Klonów"? Można tak powiedzieć. Wreszcie dostaliśmy "Gwiezdne Wojny", które są interesujące. Szkoda tylko, że Lucas nie robił w ten sposób wszystkich nowych epizodów. Teraz właśnie miałoby się ochotę na więcej, na kolejne filmy. A na te już szans raczej nie ma, bo tak naprawdę wiemy, co się dalej wydarzyło - z gier czy z masy książek... Epizody późniejsze są już niepotrzebne. Czy jednak to "zadośćuczynienie" jest Koroną Stworzenia? Tak, z pewnością. To tak naprawdę jedyny film, który powinien powstać z całej Nowej Trylogii. Zawiera to, co dla nas najważniejsze - pokazuje, "jak mogło do tego dojśćCzemu Palpatine jest tak obrzydliwy, czemu Vader jest poparzony, czemu Yoda udał się do systemu Dagobah, jak bliźnięta zostały rozdzielone... Poza tym widzimy wreszcie, jak wyglądał Bail Organa, gdzieś w tle można zobaczyć młodą Mon Mothmę czy w końcu obejrzeć ów piękny Alderaan. Ten film ma w sobie jakąś Moc. Uwieńcza Epizody I i II. Jednak część ta prezentuje sobą trochę za mało, by być godnym zwieńczeniem całej Gwiezdnej Sagi. Film jest ciekawy, ale bez tajemnic - bo przecież i tak wiemy, co stanie się później. Pokazuje emocjonujące pojedynki... ale i tak nie do końca, bo wiemy, jak się zakończą. Tych, którym podobało się "Mroczne Widmo" (a i takie osobniki znam), "Zemsta Sithów" zachwyci. Nie tylko ich zapewne. A jakaś reszta, do której i ja się zaliczam, pewnie przyzna, że miło było wreszcie poznać historię Anakina i pożegnać się z "Gwiezdnymi Wojnami". Pożegnać tylko po to, by od razu sięgnąć po trzy stare filmy, które noszą w sobie prawdziwą Moc, ukrytą dawno, dawno temu w Odległej Galaktyce...

6
Udostępnij:
Przejdź na Filmweb.pl

najnowsze recenzje