Seriale
Gry
Rankingi
VOD
Mój Filmweb
Program TV
Zobacz sekcję

Recenzja filmu

Cienie Burtona

W swoim najnowszym filmie Tim Burton postanowił zmierzyć się z wyeksploatowanym motywem wampiryzmu we współczesnej kulturze masowej. I miałam problem przed seansem z określeniem swoich oczekiwań. Bo z jednej strony po Burtonie zawsze spodziewam się egzotycznego podejścia do tematu, a z drugiej sam pomysł na kolejny film o krwiopijcy budzi uzasadnione wątpliwości (nawet jeśli za kamerą staje reżyser obdarzony tak niezwykłą wyobraźnią). Jednak ku mojej uciesze, "Mroczne cienie" znakomicie się obroniły, a Burton potwierdził, że naprawdę potrafi zrobić coś z niczego.

Bo historia o Barnabasie Collinsie ma wszystko to, czego nie ma na przykład saga "ZmierzchJest urocza, autentycznie romantyczna, naznaczona bardzo udanymi kreacjami aktorskimi, oprawiona doskonałą muzyką i niezwykle udaną realizacją techniczną. Burton nie udaje, że zrobił coś więcej. Od początku miałam świadomość, że twórca serwuje baśniową opowiastkę o mężczyźnie uzależnionym od miłości. Przedstawiona w humorystyczny sposób, w świetnym klimacie początku lat 70. porywa w wir kolejnych intryg, pocałunków, rywalizacji.

Barnabas Collins w wydaniu Johnny'ego Deppa wcale nie gra perfekcyjnym "sześciopakiem" na brzuchu. Jego skóra nie błyszczy w słońcu (raczej się pali), a fryzura idealnie przyklejona do czaszki dopełnia wizerunku wampira kompletnie dziwacznego. Ten "look like" nie pasuje do tego, co powszechnie zaczęło nam się kojarzyć z tymi istotami. Ale Depp w swojej roli czuje się wyśmienicie, co widać i czuć. Szarmancki, acz skażony przez swoją klątwę, od najsłodszych słów potrafi przejść do krwawej jatki.



Jego ukochana to klasyczne przeciwieństwo złej królowej/wiedźmy. Jak Śnieżka albo Kopciuszek, doświadcza w młodym wieku wielu upokorzeń, przechodzi piekło, by na końcu drogi wreszcie paść w ramiona swojego księcia. Victoria Wintres, o porcelanowej twarzyczce, skazana jest na wybawienie siebie i Barnabasa.

Ale zanim Burton opowiedział szczęśliwe zakończenie, pozwolił swoim drugoplanowym bohaterom rozwinąć skrzydła. I tak oto Angelique (w tej roli fantastyczna Eva Green) siała postrach i grozę. Michelle Pfeiffer olśniewała łagodnością, przy okazji nie dryluje swojej postaci ze stanowczości i odwagi. Takiej Pfeiffer wszyscy potrzebujemy, nie mogłam oderwać od niej oczu. Bonham Carter na swoim normalnym, wysokim poziomie.

I wielka szkoda, że "Mroczne cienie" zaliczają premierę w tym samym czasie co hitowy "AvengersBo akurat ta produkcja zasługuje na zwiększoną uwagę. Poza tym, w porównaniu z "Alicją", fabularnie "Dark Shadows" wypada lepiej. Niezmiennie Burton przykłada wagę do detali krainy, w której dzieją się nadprzyrodzone sytuacje. Dba o atmosferę, dzięki czemu zdobywa widza. Oczywiście to nie jest jego najlepszy film. Ale też nikt nie będzie miał odwagi zasugerować, że na "Mrocznych cieniach" się rozłożył.


Moja ocena:
7
Instagram => @madamerose1111
Udostępnij:
Przejdź na Filmweb.pl

najnowsze recenzje