Hushpuppy to dziwne dziecko. Dużo milczy, a jej głos częściej można usłyszeć z offu, gdy dzieli się z widzem swoimi mądrościami na temat życia lub porządku we wszechświecie. Jakie dziecko się w
Hushpuppy to dziwne dziecko. Dużo milczy, a jej głos częściej można usłyszeć z offu, gdy dzieli się z widzem swoimi mądrościami na temat życia lub porządku we wszechświecie. Jakie dziecko się w ten sposób zachowuje?
Jej mama nie żyje, a ojciec poza piciem alkoholu i nazywaniem swojej córki po lokalnych potrawach poświęca sporo czasu, by wychować ją na tytułową bestię, która będzie potrafiła przetrwać w krainie, w której przyszło jej żyć. Nie jest to zbyt cywilizowana okolica, na dodatek zostanie niedługo zalana w skutek sztormu, a jedyną alternatywą jest kraina białych ludzi, których nikt o pomoc nie poprosi. Ziomkowie Hushpuppy to ludzie mieszkający w brudzie, ale dumni ze swojej niezależności i umiejętności przetrwania. Jedyne, czego nie potrafią, to zmienić miejsca swojego życia, jeśli obecne przestanie się do tego nadawać. Takie podstawy przeżycia są poza percepcją bohaterów w tym filmie.
Dlatego tak trudno było mi zrozumieć ich postawę. Mówią jedynie: "Tu jest nasz dom!" i tyle, a reżyser nie kłopocze się, by przedstawić jakieś inne rozwiązanie. Są tylko dwie opcje: zalany teren oraz ten należący do złych białych. Dlaczego nie chcą tam pójść? Czemu tak im zależy, by zostać na środku oceanu? O istnieniu tych pytań reżyser zapomniał w połowie filmu.
Wspominam o tym, bo film toczy się swobodnie, zamiast zmierzać w jakimś kierunku. Szukałem jakiegoś punktu zaczepienia, czegoś na, co mógłbym czekać z wyjątkiem zakończenia. Od biedy uczepiłem się tych pytań, i naprawdę byłem ciekaw, co przyniosą odpowiedzi... Tych jednak nie ma. Obraz jest podzielony na dwie części bardzo luźno ze sobą powiązane - dwie fabuły, jedna ledwo wynika z drugiej. W obu mamy tylko tych samych bohaterów i niewiele więcej. W tej drugiej mamy za to przeładowanie metafor służących do przedstawienia dosyć miałkiej historii i banalnego rozwoju psychologicznego postaci.
To co w tym filmie jest dobre to muzyka - miłośnicy grupy Godspeed You! Black Emperor z całą pewnością będą zadowoleni z roboty wykonanej przez Dana Romera we współpracy z reżyserem. Jest też kilka naprawdę zabawnych scen, kilka magicznych (szczególnie na początku). Ale to tyle, przynajmniej ode mnie. Nie zniechęcam.