"Deep Dark" to film surrealistyczny i nietuzinkowy, na który trzeba spojrzeć z innego punktu widzenia. Na pewno nie znajdzie się tutaj momentów grozy, sam horror został przypisany tylko i wyłącznie przez motyw mówiącej dziury w ścianie. Cała reszta, fabuła produkcji Michaela Medaglia, opowiada przede wszystkim o tym, co jest w stanie zrobić niespełniony artysta, by osiągnąć wieczną sławę, a rzekomy głos wydobywający się z murów wynajmowanego mieszkania to nic innego jak spersonifikowana muza, dzięki której wirtuozi tworzą dzieła.
Hermann Haig (Sean McGrath) to młody mężczyzna, który od urodzenia jest przekonany, że został stworzony, by zostać twórcą, ale nie byle jakim, bo światowej sławy, który swoją sztuką będzie zadziwiał ludzi. Jak przystało na niespełnionego artystę-marzyciela, Hermann poświęca się całkowicie swojej pracy, próbując stworzyć cokolwiek, z czego by był dumny. Jednak pomimo upływu lat nie udało mu się czegokolwiek osiągnąć, jego matka (Mary McDonald-Lewis) zatroskana jego losem, radzi, by zadzwonił do wujka o poradę. Pomimo kolejnych starań, próbie zabłyśnięcia na jednej z wystaw przed Devorą Klein (Anne Sorce), zostaje jedynie wyśmiany. Dostaje jednak od właścicielki galerii 2 tygodnie, po których ma się stawić z rzeźbą, która ją zachwyci i sprawi, że zechce wystawiać jego prace. Dzwoni więc do wujka Felixa (John Nielsen), zgadzając się na wynajem mieszkania, od którego zaczęła się jego sława. Wierzy bowiem, że i jemu przyniesie ono szczęście, jednak po upływie czternastu dni Hermann niczego nie stworzył. Pełen frustracji i rozgoryczenia chce nawet odciąć sobie palce u obu dłoni, lecz nagle staje się coś nieoczekiwanego. Z małej dziury w ścianie wysuwa się na sznurku krótki liścik, rozpoczynający nietuzinkową współpracę między artystą a tajemniczym głosem (Denise Poirier). Jednak sukces, który zaczyna osiągać niesie ze sobą pewne konsekwencje.
Powtarzając za Hermannem Haigiem, zastanawiałam się, czy i ja oszalałam. Z każdą minutą seansu urzekający głos Poirier przypominał mi melodyjne nawoływania syren z mitologicznych opowieści, które wabiły żeglarzy na śmierć. Tak i tutaj mówiąca dziura w ścianie jest swego rodzaju pokusą prowadzącą do sławy, jednak nie bez korzyści dla niej samej. Hermann nie pyta jak się tu znalazła ani nie zastanawia się nad dalekosiężnością ich współpracy, czerpie beztroską radość z obecnej chwili i osiąganego sukcesu.
Film jest jednym słowem dziwny, zawoalowana fabuła coraz bardziej zadziwia widza. Pomimo niskiego budżetu ów produkcja nie okazuje się być kiczowatą, broni się swoją innowacyjnością i moralizatorskim tonem. Po obejrzeniu seansu nie czujemy grozy, obawy czy jakiegokolwiek innego oblicza strachu, a jedynie zastanawiamy się nad sensem filmu, nad wielowarstwowością metafor.
Nie jest to z pewnością produkcja dla każdego, nie tylko dlatego, że po prostu nie trafi w czyjś gust, ale przede wszystkim dlatego, że nie jest to horror jak sugerowałby przypisany gatunek, a przynajmniej nie taki, jaki oczekuje potencjalny widz. Nie ma tu hektolitrów krwi, biegającego mordercy z siekierą ani stada duchów. Jest to niezaprzeczalnie dobra pozycja dla fanów surrealistycznego klimatu i dla tych osób, które lubią czasami obejrzeć coś zgoła "innego".