Kino brazylijskie to w Polsce rzadkość. Znamy je głównie z kontrowersyjnych produkcji o życiu fawel Rio de Janeiro. Moja znajomość specyfiki kina brazylijskiego zaczyna się na "Mieście Boga"
Kino brazylijskie to w Polsce rzadkość. Znamy je głównie z kontrowersyjnych produkcji o życiu fawel Rio de Janeiro. Moja znajomość specyfiki kina brazylijskiego zaczyna się na "Mieście Boga" Fernando Meirellesa, a kończy na "Człowieku roku" José Henrique Fonseca z Murilo Benicio w roli głównej. To dość niewiele, jeśli nie nic. Dlatego też postanowiłem to "grono" poszerzyć o dodatkowe tytuły. Jak na razie z dwóch zrobiło się trzy, bo niedawno skończyłem swoją przygodę z seansem filmu "Divã" w reżyserii Jose Alvarenga Jr.
"Divã" to właściwie niezbyt wyróżniający się fabularnie film. Jednak tylko na pierwszy rzut oka. Gdyby nie doskonałe aktorstwo i świecąca gwiazda filmu Lilia Cabral, mógłby utonąć w morzu sobie podobnych. Zatem wyjaśnijmy o co chodzi w fabule:
Mercedes (Lilia Cabral) jest 40-letnią mężatką. Ma dwoje dzieci, posadę nauczycielki, mimo, że uczniowie raczej niewiele rozumieją z jej nauk. A w wolnych chwilach Mercedes tęskni za karierą niedoszłej malarki. Statystycznie jak to bywa znikający mąż (Jose Meyer), z przepracowania zaczyna zapominać, że ma w ogóle żonę. Pewnego dnia zupełnie nieoczekiwanie Mercedes zapisuje się na serię spotkań terapeutycznych u psychiatry o nazwisku Lopes. Tam poznajemy historię jej życia. Niewinne spotkania zamieniają się w pamiętnik zwierzeń. Dowiadujemy się min. że Mercedes od chwili skończenia 11 lat nie uroniła ani jednej łzy, matka jej zmarła młodo, a za mąż wyszła właściwie dlatego, że tak nakazywał jej styl życia w jakim się wychowała. Stopniowo Mercedes zaczyna dopuszczać do siebie myśli, że życie jakie prowadzi nie daje jej szczęścia, tak naprawdę pragnie czegoś innego. Namówiona przez przyjaciółkę Monicę (Alexandra Richter), zaczyna odkrywać uroki życia solo, stopniowo uświadamiając sobie, że historia jej małżeństwa jest etapem, który już się zakończył.
Można by powiedzieć, że jest to klasyczna historia o tym, jak statyczna kura domowa zaczyna na nowo odkrywać swoją kobiecość zaniedbywana dotychczas przez oziębłego męża. Nic z tych rzeczy.
"Divã" to film nakręcony z dużym jajem, jednak do klasycznej komedii brakuje mu wiele. Mimo że nie zabraknie tu momentów w stylu gorącego numerku w samochodzie z napalonym szczeniakiem, niezamierzonego symulowania fellatio na łóżku w sklepie meblowym, czy też kobiecego "pudrowania noska" w łazience dla gejów. Sposób dawkowania humoru w "Divã" jest wyważony i dość smaczny, jeśli lubimy pożerać insynuacje o podłożu seksualnym na ekranie, gdy za główną gwiazdę robi tu dwukrotnie nominowana do nagrody Emmy Lilia Cabral. Obrazowi José Alvarenga Jr. sporo brakuje też do dramatu, choć znajdziemy tu sceny, dające do myślenia, zwłaszcza podczas rozmów Mercedes ze swoim mężem.
Największą zaletą filmu jest oczywiście aktorstwo, które stoi nie tyle na przyzwoitym, co raczej bardzo dobrym poziomie. Dla mało obeznanych widzów pragnę zwrócić uwagę, że termin "telenowela brazylijska" jak na obecne czasy stoi naprawdę na wysokim poziomie, jeśli chodzi o zarys fabularny i zaplecze aktorskie. Najważniejszą gwiazdą jest oczywiście Lilia Cabral, którą polscy widzowie powinni kojarzyć z telenowelami "Na kartach życia" (genialna rola Marty), czy emitowanym obecnie w TVS "Chwytaj dzień" (to właśnie za rolę w tych serialach aktorka została nominowana do międzynarodowej Emmy). Za resztę sukcesu filmu "Divã" odpowiadają Jose Mayer (wielokrotnie już doceniany w rodzimym kraju), polskim widzom znany również z telenowel, Reynaldo Gianecchini, znany przede wszystkim z "Barw grzechu" i niedawno emitowanych "Siedem grzechów" oraz Cauã Reymond ("Barwy grzechu") w epizodycznej roli. Osobno należy wymienić Lopesa, którego reżyser specjalnie uczynił anonimową postacią (nie widzimy jego twarzy), tak, by widz mógł stać się takim właśnie Lopesem, cichym obserwatorem życia Mercedes.
Na koniec warto zwrócić uwagę na kilka smaczków między wierszami. Zakończenia filmu nie zdradzę, jednak mogę coś podpowiedzieć. Jose Alvarenga Jr. uczy nas, że życie zaczyna się od początku w każdym momencie naszej egzystencji. Dochodzimy do punktu zwrotnego, a przed nami sypią się nowe puzzle, które należy poukładać. Nie jest wcale powiedziane, że musi zabraknąć wśród nich starych elementów. Wbrew pozorom, gdy z czymś się mocno oswajamy i gdy to tracimy, po pewnym czasie zaczynamy kochać to jeszcze bardziej.