Recenzja filmu

Dogonić marzenia (2019)
Rachel Griffiths
Teresa Palmer
Sam Neill

Ogon peletonu

Zadziwiające, że mimo wpisanych w życiorys Payne sportowych, obyczajowych, emancypacyjnych konfliktów, filmowa całość osiąga zaledwie pokojową temperaturę. Narracyjna grzeczność, pełna
Nie dajcie się zwieść. Choć "Dogonić marzenia" korzysta z uniwersalnej dramaturgii (por. "Najlepszy"), dzieli feministyczną tematykę z "Maiden" i hołduje dziewczyńskiej krnąbrności rodem z "Ja, Tonya", to w filmowym wyścigu pozostaje daleko za wychwalanymi krewniakami. Reżyserskiemu debiutowi Rachel Griffiths taryfę ulgową mogą przyznać tylko konkretne adresatki: kilku(nasto)letnie buntowniczki znajdą na ekranie wystarczającą motywację do spełniania marzeń. Aż tyle? Tylko tyle.


Wdowiec, dziesięcioro dzieci i jeden sportowy temat przy rodzinnym stole. Tak zaczyna się biografia – najmłodszej z tego hałaśliwego grona – Michelle Payne (Teresa Palmer), pierwszej w historii kobiety, która zwyciężyła gonitwę Melbourne Cup. Najbardziej prestiżowy wyścig konny w Australii od początku stanowi szczyt pragnień równie utalentowanej, co upartej dziewczyny. Nawet jeśli nie macie zielonego pojęcia o historii jeździectwa i nie sprzedaliście duszy diabłu bukmacherki, już po pierwszych scenach odgadniecie, że wychowywana na dżokejkę dziewczyna dopnie swego. Na jej drodze staną konserwatywne oczekiwania apodyktycznego, lecz kochającego patriarchy (wylewny jak zawsze Sam Neill). Sprawy nie ułatwi rodzinna tragedia, zagrażająca życiu kontuzja Michelle i ryzykancka porywczość dziewczyny na torze. Największą przeszkodą okaże się jednak seksizm paraliżujący zdominowaną przez mężczyzn branżę.


Zadziwiające, że mimo wpisanych w życiorys Payne sportowych, obyczajowych, emancypacyjnych konfliktów, filmowa całość osiąga zaledwie pokojową temperaturę. Narracyjna grzeczność, pełna szablonowych zagrań fabuła oraz pokrzepiająca, niemal sentymentalna forma rodem z produkcji Hallmarku sprawiają, że problematyzowane tu kwestie ważą tyle, co piórko, a napięcie odwraca się na pięcie i znika. "Dogonić marzenia" to jeden z tych gatunkowych fabrykatów, w których aforyzmy z przeszłości towarzyszą z offu podnoszącej się z kolan sportsmence. Przesłodzone pop-szlagiery w głośnikach dosłownością opisu sprawiają, że nasze szare komórki jeszcze bardziej szarzeją (w przeciwieństwie do CGI-owych promieni zachodzącego słońca w scenach treningu, chyba inspirowanych landszaftami z salonu mojej babci).

Można odnieść wrażenie, że twórcy sami nie wierzą, by emanujące z ekranu wytrwałość, odporność na ból, skupienie i pasja godnej podziwu bohaterki wystarczały za motywacyjny manifest. Pewnie stąd tautologiczne partie dialogowe w ustach Michelle, dodatkowo wyrażające jej wolę walki... Obawiam się także, że umowny montaż (tło!) w sekwencjach wyścigów nie pozwolą wejść w rytm sportowego widowiska, a poczciwe wątki komediowe zadowolą chyba tylko najmłodszych z Was. Rodziców skonsternować może realizowana zaskakująco konsekwentnie apologia osiągania celu za wszelką cenę – również za cenę zdrowia.


Obojętna na porywy serca Michelle nie daje się wynieść na polityczne barykady – na tym polega jej niezależność. Wolny od hagiografii feminizm w jej wydaniu woła o równość, szacunek i tolerancję na sportowym ringu, a o rodzinne wartości poza nim. To, co w filmie razi, to niemal zupełne pominięcie etycznego aspektu zaangażowania zwierząt do (nie raz śmiercionośnej) dyscypliny sportowej. Reżyserka nie ujmuje w kadrze dżokejów biczujących wierzchowce – co jest zrozumiałe, lecz zalatuje obłudą. Australijska twórczyni ignoruje drażliwą dla branży kwestię traktowania koni (jak na ironię, Darren Weir, pierwowzór występującego w filmie trenera ogierów, po premierze dopisał do filmu niechlubne postscriptum). Symptomatyczne, że życie ekranowej Michelle upływa wyłącznie pod znakiem rywalizacji. Drogę do zwycięstwa zdaje się pokonywać nie w dojrzałym, międzygatunkowym duecie, a solo. Kluczowa relacja ze zwierzęciem o dumnym imieniu Prince of Penzance przypomina pozowanie do zdjęcia na okładkę czasopisma. Więcej dowiadujemy się o wilgotności wyścigowego toru niż o kondycji lub charakterze czempiona. Fakt, że na liście sponsorów filmu znajdziemy firmę bukmacherską oraz czołową instytucję organizującą wyścigi konne w Australii, mówi o filmie Griffiths więcej, niż ona sama chciałaby przyznać.
1 10
Moja ocena:
3
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones