Science-fiction jako gatunek krytykowany jest nie od dzisiaj. Znawcy filmu dopatrują się w nim wielu błędów, niedociągnięć i niejasności. Podobnie jest z filmem "Dzień, w którym zatrzymała się
Science-fiction jako gatunek krytykowany jest nie od dzisiaj. Znawcy filmu dopatrują się w nim wielu błędów, niedociągnięć i niejasności. Podobnie jest z filmem "Dzień, w którym zatrzymała się Ziemia", który nie zasługuje na laury. Już na początku seansu dostrzegłem parę błędów. Ale po kolei... "Dzień, w którym zatrzymała się Ziemia" jest remakiem filmu z 1951 roku o tym samym tytule. Na ziemi ląduje statek kosmiczny. Jak się okazuje, jego pasażerem jest Klaatu (Keanu Reeves), kosmita pod postacią mężczyzny. Nie wiadomo jednak, czy przybył on z wrogim nastawieniem. Ludzi są bezsilni; wszyscy mówią o końcu świata. Prawda jest jednak całkiem inna... Jak już wspominałem we wstępie, film nie jest wybitnie dobry. Nie ma nic, co mnie w nim zachwyciło. Gra aktorska jest na naprawdę niskim poziomie. Widocznie Keanu Reeves odgrywający "przybysza" z innego świata nie nadaje się do tej roli. Bardziej pasuje do kultowego już "Matrixa". Zagrał naprawdę słabo. W ogóle nie pasował do tej roli. Wydaje mi się, że w ogóle nie ma zbyt dużego talentu aktorskiego. Wracając do błędów, było ich kilka, np. odbicie kamerzysty w drzwiach windy (co sam zauważyłem), w jednym z ujęć dostrzec można operatora oświetlenia. Także szczegóły nie zostały dopracowane. Scena z dziwnymi, wszystko zjadającymi owadami prezentowała marne efekty specjalne. Scott Derrickson, reżyser, nie zadbał także i o ten aspekt, co nie mogło przyczynić się do wzrostu wartości filmu. Co do samej fabuły, nie różni się ona znacznie od oryginału, dlatego temat jest charakterystyczny dla kina lat 70., 80., czy 90. Wtedy powstawało wiele filmów o tematyce apokaliptycznej. Powiem tylko tyle - w czasie seansu łatwo przysnąć. Niby jest akcja, ale dziwnie jest to wszystko zrealizowane, mało dynamicznie. Brakowało muzyki - dobrej muzyki. Tyler Bates jakoś szczególnie nie zabłysnął. Krótko mówiąc - kicha. Sam tytuł mówi w jakimś sensie o końcu świata i ludzkości. I ten tytuł przekonał mnie bardziej niż realizacja. To chyba dobry chwyt, aby wyciągnąć od ludzi pieniądze; fanów science-fiction ten wiele obiecujący tytuł przyciągnie bez wątpienia, ale po seansie wyjdą załamani. Wcale się nie dziwię. Jest to bowiem dzień, w którym nastąpiło największe rozczarowanie gatunkiem science-fiction...