Recenzja filmu

High-Rise (2015)
Ben Wheatley
Tom Hiddleston
Jeremy Irons

Za wysokie progi

"High-Rise" świetnie wpisuje się w kulturowe nurty współczesnego świata – pragnienie życia idealnego, wśród pięknych, wykształconych i ciekawych ludzi. Zapomina się tylko o jednym – człowiek
"High-Rise" świetnie wpisuje się w kulturowe nurty współczesnego świata – pragnienie życia idealnego, wśród pięknych, wykształconych i ciekawych ludzi. Zapomina się tylko o jednym – człowiek pozostaje zawsze tylko człowiekiem, a cała jego brzydota potrafi uderzyć niczym grom z jasnego nieba. U Wheatleya niestety tego uderzenia zabrakło.

Nie można się dziwić, że w końcu, po 40 latach zdecydowano się na ekranizację powieści Jamesa Grahama Ballarda. Ta niedaleka wizja przyszłości może zaskakiwać swą aktualnością i gorzką prawdą o, mogłoby się wydawać, cywilizowanym świecie. Doktor Robert Laing wprowadza się do nowo wybudowanego, tytułowego wieżowca, który swą wszechstronnością ma mu zapewnić wygodne życie, odpowiednie do zajmowanego przez niego piętra – dosłownie i w przenośni. Wkrótce doktor Laing przekonuje się, że każdy ma tu swoje miejsce, a przeskoczenie kilka pięter w górę jest tylko pozorne. Ten piętrowy podział kuje w oczy zwłaszcza tych mniej uprzywilejowanych, co doprowadzić może tylko do jednego – chaosu.

Whaetleyowi zarzucić można przede wszystkim to, że jego film ogląda się bez większych emocji. Zbyt duże skupienie się na warstwie wizualnej, a zbyt małe na ukazaniu konfliktu sprawia, że widz nie angażuje się w żadną historię, nie interesuje się żadnym bohaterem. Laing (Tom HiddlestonTom Hiddleston) jest tylko "wspaniałym okazem", który nie prowadzi widza przez degrengoladę wieżowca, agresja Wildera (Luke Evans) to tylko tęsknota do życia wygodnego i rozpustnego, Royal (Jeremy Irons) nie jest ani szalonym wizjonerem, ani zmęczonym człowiekiem, kobiety są tylko ładnymi dodatkami, które generują potrzeby. Tak spłaszczone postaci trudno jest postawić po różnych stronach konfliktu o moc ("power" – w rozumieniu prądu, jak i władzy). To właśnie ona powinna być tu głównym bohaterem, to jak towar podstawowy staje się  luksusowym, świadczącym o tym kto ma władzę i kto rozdaje karty. Wieżowiec miał być palcem u dłoni, wzorem współczesnego świata i społeczeństwa, która zmieniła się w kata tej przestrzeni. Tymczasem Wheatley przedstawił kinomanom film, który jest jak współczesna pop kultura – piękna i pusta. Trudno nie zachwycać się nowoczesnym designem lat 70., frywolnym w klasach niższych i królewskim wysmakowaniem w wyższych. Każda przestrzeń jest wykończona z dbałością o najdrobniejsze detale, tak by same pomieszczenia "mówiły" widzowi, gdzie się obecnie znajduje. Perfekcyjnie zaplanowane są jak współczesne teledyski – wysmakowane wizualnie, bogate, ale nie przedstawiające żadnej myśli.  

"High-Rise" dostarcza widzom przyjemności estetycznych, jednakże dla chcących coś więcej film okaże się rozczarowaniem. Nie ma tu refleksji nad ballardowską dystopią, nie ma refleksji na temat współczesności. Jest za to prawie nagi Hiddleston, designerskie przestrzenie i Abba – połączenie ładnego z przyjemnym i nic poza tym.  
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Nowoczesny apartamentowiec, pomyślany jako azyl dla jego elitarnych mieszkańców. Czterdzieści pięter... czytaj więcej
J.G. Ballard, brytyjski pisarz, na podstawie powieści którego powstał film "High-Rise", znany jest ze... czytaj więcej
Podczas tworzenia swojego najnowszego obrazu Ben Wheatley postanowił wziąć na warsztat futurystyczną i... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones