Recenzja filmu

Huragan (2018)
Rob Cohen
Toby Kebbell
Maggie Grace

Powiew nieświeżości

Ostatecznie zabrakło tutaj chociaż jednego elementu, który byłby nowatorski, chociaż jednej pamiętnej sceny, czy chociażby bardziej charyzmatycznych postaci. Mogło być z dystansem, mogła być
Niektóre filmy irytować mogą samą swoją obecnością, np. ten. Mamy rok 2018 i są rzeczy, których nie wypada robić, czy też wydają się dziwne. Dzisiaj, jeśli ktoś nie ma telefonu komórkowego – jest to dziwne. Jeśli ktoś nie posiada konta na fb – jest to nietypowe. Wszystkie te i wiele innych rzeczy ostatecznie jestem w stanie zaakceptować i nie są nawet w połowie tak nie na miejscu, jak stworzenie w 2018 filmu, jakim jest "Huragan". Najbardziej smuci mnie chyba fakt, że ta produkcja znajdzie swoich fanów, a nie powinna.

Termin "dobre kino akcji" zmienił się znacząco w przeciągu ostatnich 30 lat. Kiedyś wystarczyło, że kilka osób strzela (nieważne gdzie, nieważne do kogo), coś tam w tle wybucha i mamy jakościowego akcyjniaka. I łykaliśmy to jak pelikany, ponieważ taki był standard. Chociaż na upartego można stwierdzić, że nawet wtedy było to już słabe w porównaniu do tego, co robił Buster Keaton 100 lat temu. Żyjemy jednak w erze post fury-roadowej i w czasach, gdzie powstały już dwie części Johna Wicka. Takie twory jak "Huragan" nie mają tutaj miejsca, poprzeczka jest postawiona po prostu zbyt wysoko. Najnowsze dzieło Roba Cohena jest po prostu niewybaczalnie przestarzałe w formie. Dialogi i zwroty fabularne są napisane tak sztampowo, że lata 90. zadzwoniły, żeby je wyśmiać.

Najprościej będzie chyba porównać do serii "Szybkich i wściekłych", ponieważ Huragan mógłby się udać, gdyby miał kilka szybkich zalet i wściekłych zabiegów. F&F ma The Rocka i Stathama i właściwie sama obecność tych charyzmatycznych aktorów podbija walor rozrywkowy tej serii. W każdej części jest jakiś pamiętny kaskaderski wyczyn, czy to akcja z czołgiem, czy to z samolotem, czy to na lodzie, czy to w Dubaju – coś, co po seansie zapamiętam. Akcja w recenzowanym tytule jest naprawdę mało angażująca i najzabawniejsze jest to, że jedyny popis, który powiedzmy, że mógłbym zaakceptować, jest kalką Cohena. Tak, reżyser jako swój finałowy mega-stunt zrobił wskakiwanie na ciężarówkę w czasie jazdy, czyli coś, co zrobił już 17 lat temu przy okazji pierwszej odsłony "Szybkich i wściekłych". 

Aspektem, którego mi zabrakło w Huraganie najbardziej, jest samoświadomość. "Szybcy..." dobrze wiedzą, co tak naprawdę robią i w ogóle się z tym nie kryją. Wręcz posuwają się coraz dalej w swoim absurdzie ku naszej uciesze. Dzieło Cohena natomiast jest na poważnie i jeśli mam traktować (tak jak mi ten film dyktuje) go na poważnie, muszę jeszcze dorzucić wszystkie te wady wynikające z samej konwencji. I sam "heist" też jest beznadziejny, widziałem w swoim życiu może z 20 filmów o napadach i w każdym z nich były jakieś kreatywne rozwiązania, nawet w tych komediowych. Tutaj niestety ich zabrakło.

Ostatecznie zabrakło tutaj chociaż jednego elementu, który byłby nowatorski, chociaż jednej pamiętnej sceny, czy chociażby bardziej charyzmatycznych postaci. Mogło być z dystansem, mogła być rozrywkowa hiperbola, a tak wyszło byle co, byle jak i zrobione na szybko.
1 10
Moja ocena:
4
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Huragany to naprawdę źródło niewyczerpanych pomysłów dla filmowców. Poczynając od "Twistera" przez... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones