Recenzja filmu

Leatherface (2017)
Alexandre Bustillo
Julien Maury
Sam Strike
Lili Taylor

Narodziny ikony grozy czy niepotrzebna geneza?

"Leatherface" to film, który miał odpowiedzieć na pytania o początki jednej z najbardziej ikonicznych postaci horroru - przerażającego mordercy z piłą mechaniczną. Produkcja Alexandra Bustillo i
"Leatherface" to film, który miał odpowiedzieć na pytania o początki jednej z najbardziej ikonicznych postaci horroru - przerażającego mordercy z piłą mechaniczną. Produkcja Alexandra Bustillo i Juliena Maury'ego od samego początku budziła ciekawość, bo duet ten znany jest z niepokojących, brutalnych wizji. W teorii więc projekt wydawał się obiecujący - surowa atmosfera, mroczna stylistyka i szansa na rozwinięcie mitu Leatherface'a. Niestety, efekt końcowy okazał się mocno nierówny.

Film rozpoczyna się w Teksasie lat 50. i 60., gdzie poznajemy młodego Jeda Sawyera, przyszłego Leatherface'a. Twórcy chcieli pokazać, że potwór nie bierze się znikąd, ale jest efektem środowiska, przemocy i traumy. Niestety, scenariusz stawia na dość sztampową drogę - młody bohater trafia do zakładu psychiatrycznego, gdzie poznaje grupę innych wyrzutków. Zamiast stopniowego, psychologicznego portretu narodzin mordercy dostajemy raczej kino drogi z elementami thrillera i krwawego horroru, które nie zawsze do siebie pasują.


Plusem filmu jest jego mroczny klimat - brudne plenery, gęsta atmosfera zepsucia i surowa estetyka dobrze oddają świat, w którym rodzi się zło. Nie brakuje też scen brutalnych, które z pewnością przypadną do gustu fanom gore, choć czasem wydają się bardziej szokować niż budować narrację. 

Aktorsko film wypada przyzwoicie - Lili Taylor w roli matki Sawyera wypada wiarygodnie, a Stephen Dorff jako mściwy szeryf nadaje historii odrobinę ciężaru. Jednak główny problem polega na tym, że film nie daje widzowi tego, czego mógłby oczekiwać - pogłębionego portretu Leatherface'a. Jego przemiana następuje nagle, bez odpowiedniej podbudowy psychologicznej, co sprawia, że finał wydaje się wymuszony i mało satysfakcjonujący.


"Leatherface" próbuje wpasować się w ramy prequela i jednocześnie stworzyć samodzielne kino grozy. W rezultacie nie do końca spełnia żadnej z tych ról. Dla fanów serii "Teksańska masakra piłą mechaniczną" to ciekawostka, która rozszerza uniwersum i odpowiada na kilka pytań. Jednak dla przeciętnego widza może to być tylko kolejny brutalny slasher z chaotycznym scenariuszem.

Podsumowując - "Leatherface" to film, który ma swoje momenty, ale jako geneza ikony horroru zawodzi. Zamiast wstrząsającej opowieści o rodzącym się potworze dostajemy nieco przegadany i nierówny thriller, który kończy się dokładnie tam, gdzie tak naprawdę powinien się zaczynać. Dla miłośników serii - seans obowiązkowy, choć z dużą dozą cierpliwości. Dla reszty - film raczej do obejrzenia raz i szybko zapomnienia.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?