Filipinka

Rozedrgany, dokumentalny styl ujęć z ręki nijak ma się do melodramatycznej fabuły.
Pokazywany w Konkursie Międzynarodowym 28. Warszawskiego Festiwalu Filmowego "Lilet, której nie było" to film "problemowy" - w dwojakim sensie. Raz, bo porusza istotny problem społeczny – w tym przypadku jest to dziecięca prostytucja na ulicach Manili. Dwa, bo gnębią go problemy, jakie pojawiają się zazwyczaj przy okazji tego typu przedsięwzięć.

W Polsce temat prostytucji nieletnich został już przerobiony w "Galeriankach" Katarzyny Rosłaniec i "Świnkach" Roberta Glińskiego. "Lilet, której nie było" podąża w zasadzie identycznym do nich fabularnym tropem, portretując powolny upadek bohaterki zwieńczony drastycznym finałem. Ewentualne różnice wynikają przede wszystkim z lokalnej specyfiki: 13-letnia Lilet, w przeciwieństwie do swoich polskich odpowiedników, nie startuje bowiem z punktu zero. W momencie, gdy ją poznajemy, jest już uwikłana w sieć seksualnych zależności i nadużyć, co zrzucić trzeba na karb tego, że Filipiny to jedna ze światowych oaz seksturystyki.

Filmy biorące się za tego typu kontrowersyjne wątki zawsze rodzą pytania odnośnie swojej genezy. Czy ich twórcy chcą zabrać głos w dyskusji, czy po prostu cynicznie podpinają się pod sensacyjny temat? Niezależnie od szczytności autorskich intencji, kwestię tę należy rozstrzygać na podstawie ekranowego efektu. W tej perspektywie "Lilet, której nie było" wypada mało korzystnie. Rozedrgany, dokumentalny styl ujęć z ręki nijak ma się do melodramatycznej fabuły. Pełno tu klisz typu obleśny staruszek czy burdelmama-wyzyskiwaczka. Okazjonalne momenty celnej obserwacji skutecznie zabija nachalnie sugerująca emocje muzyka. Gdy jest wesoło, brzdęka gitara, gdy smutno – łkają smyki. Żeby nie było wątpliwości, w momentach kryzysu zaczyna jeszcze padać deszcz. Postępująca degrengolada bohaterki przedstawiona jest z kolei w teledyskowej sekwencji montażowej rozegranej przy dźwiękach piosenki Moby'ego (muzyka wyjątkowo w kontraście). Kulminacyjnym momentem jest tu obraz dziewczynki wpatrującej się pustym wzrokiem w lustro. "Czymże się stałam?", zapewne myśli sobie, śladem setek poprzednich kontemplujących swoje odbicie filmowych cierpiętników.

Szkoda, bo film mógł faktycznie stać się czymś innym. Ciekawy jest wątek postkolonialnej relacji Lilet z lokalną "siłaczką", Holenderką z ośrodka pomocy społecznej. Jej naiwne próby dotarcia do dziewczynki obnażają fakt, że w istocie chce ona zaspokoić własne potrzeby. Niestety, tropy dotyczące jej motywacji (zmarła córka) podrzucane są niezbyt subtelnie i niemiłosiernie spłycają tę postać. Interesujący jest też motyw konfabulacji rozsiewanych przez bohaterkę, usiłującą zaciemnić prawdę o swoim życiu. Jeśli warto obejrzeć ten film, to głównie dla roli młodziutkiej Sandy Talag, kreującej postać Lilet. Całej reszty - nie było.
1 10
Moja ocena:
4
Rocznik 1985, absolwent filmoznawstwa UAM. Dziennikarz portalu Filmweb. Publikował lub publikuje również m.in. w "Przekroju", "Ekranach" i "Dwutygodniku". Współorganizował trzy edycje Festiwalu... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones