Recenzja filmu

Ludzie (2021)
Stephen Karam
Richard Jenkins
Jayne Houdyshell

Rodzina człowiecza

Gorycz i niepewność co do przyszłości, w tym lęk przed uosabianą przez zniedołężniałą babcię starością i śmiercią, które udzielają się każdemu z bohaterów, wspólnie tworzą sieć lekkich pęknięć.
Rodzina człowiecza
Niejedna familijna komedia rozgrywająca się w czasie Gwiazdki czy Dziękczynienia próbowała sprzedać nam hasło: "święta z rodziną to koszmar", tylko po to, by ostatecznie w jasnych, kolorowych wnętrzach oczyszczające kłótnie w magiczny sposób rozwiązywały wszelkie problemy. Wówczas wspólne spożywanie pieczonego indyka może zostać zwieńczone naprawdę szczerym dziękczynieniem za rodzinę, która przecież nie jest taka straszna. "The Humans" nie przyniesie równie prostej konkluzji. Film Stephena Karama, będący adaptacją jego wyróżnionej nagrodą Tony sztuki, wprawdzie korzysta z fabularnego schematu rodzinnego przygotowywania i konsumpcji świątecznego stołu, ale do motywu "koszmarnych świąt" podchodzi ze znacznie większą oryginalnością i wrażliwością. Przede wszystkim groza dosłownie przenika jego dzieło. I choć operowanie przestrzenią i dźwiękiem są tu rodem z horroru, "The Humans", rozgrywający się w całości w posępnym apartamencie, pozostają gorzkim dramatem o rozczarowaniu i strachu, a także trudności we właściwym zakomunikowaniu tych stanów najbliższym. Świątecznego cudu nie będzie.

Brigid (Beanie Feldstein) i jej partner Richard (Steven Yeun) dopiero co przeprowadzili się do wspólnego mieszkania w manhattańskim Chinatown. W dziękczynny czwartek z pensylwańskiego Scranton przyjeżdżają do nich rodzice i babcia dziewczyny (Jayne Houdyshell, Richard Jenkins i June Squibb) oraz mieszkająca w Filadelfii siostra, Aimee (Amy Schumer). Gospodarze będą starać się, by wieczór upłynął w miłej atmosferze, ale spotkanie będzie ogromnym wysiłkiem dla wszystkich. Zarówno w sensie emocjonalnym, jak i fizycznym, choć zapewne to podzielenie się tym, co każdemu leży na sercu, okaże się najtrudniejsze. Niemniej miejsce świętowania nie ułatwi sprawy. Listopadowy dzień szybko pogrąża się w mroku, a ciemne mieszkanie, choć niemałe i dwupoziomowe, wydaje się klaustrofobiczne, labiryntowe i zdecydowanie prosi się o gruntowny remont. Goście z trudem są w stanie wprowadzić przez próg wąskiego korytarza wózek inwalidzki, na którym porusza się chora na zaawansowaną demencję babcia. Do tego dochodzą problemy z oświetleniem oraz fakt, że do jedynej łazienki prowadzą kręte ażurowe schody, co odczuje szczególnie siostra Bridget cierpiąca na przewlekłe problemy gastrologiczne. Co więcej, niemal nieumeblowana przestrzeń zwyczajnie nie sprzyja komfortowi, ożywając na ekranie teatralną choreografię przysiadania na chwilę, niezręcznego podpierania ściany ze szklanką w ręku podczas rozmów, krzątania się i wspina po upiornych schodach. Dopiero podczas spożywania posiłku cała rodzina usiądzie razem, patrząc sobie w oczy.

Świąteczny indyk jednak nie rozwiąże wszystkich problemów. Każdy bowiem po cichu krztusi się lękami i pokładami rozczarowania: swym życiem czy postawami bliskich. Jednocześnie Karam nie stara się na siłę udramatyzować tej mapy problemów, raczej portretując bohaterów jako – mówiąc najogólniej – "zwykłych ludzi". I trzeba przyznać, że właśnie w tej zwyczajności tkwi siła filmu. Gorycz i niepewność co do przyszłości, w tym lęk przed uosabianą przez zniedołężniałą babcię starością i śmiercią, które udzielają się każdemu z bohaterów, wspólnie tworzą sieć lekkich pęknięć. Jednak ich suma rzeczywiście głęboko porusza, dając jednocześnie poczucie autentyzmu i bezpretensjonalności. Dzięki temu cała obsada, mimo że każda z ich postaci jest tu samotną wyspą, gra zespołowo, a żaden z występów nie jest przeszarżowany. Znakomite jest zresztą osadzenie akcji "The Humans" w czasie święta Dziękczynienia, w kulturze amerykańskiej dniu być może bardziej rodzinnym i domowym aniżeli Boże Narodzenie. W pewnym momencie tytułowi ludzie, mimo żalu i chmurności, zmuszone będą wyznać, za co są wdzięczne w minionym roku, a to wyzwoli zupełnie nowe pokłady szczerości i ślady niewyczuwalnej wcześniej empatii. 

W przeciwieństwie do wielu innych produkcji obierających za swój szkielet świąteczne spotkania rodzinne, film Karama od początku do końca wygrany zostaje w skali minorowej i nie sili się ani na sentymentalizm, ani na slapstickowy czy sprośny humor. Jako się rzekło świątecznego cudu nie będzie. Tę chłodną, wręcz dyskomfortową tonację nieustannie podkręca też przestrzeń. Ciemne i nieprzyjazne mieszkanie zdaje się osaczać i jeszcze bardziej osamotniać gości środkami kina grozy – co jakiś czas wydaje dźwięki przyprawiające raz o zawał, raz o gęsią skórkę. W kadrach zaś narastający mrok przełamywany jest zazwyczaj zimnym – zielonkawym lub błękitnym – światłem punktowym, zwłaszcza gdy bohaterowie są sami lub we dwójkę. Tylko przy jadalnianym stole unosi się cieplejsza aura rozproszonej iluminacji. Tam też dochodzi do większości krzepiących wymian zdań. Jednakże naprawienie nadwyrężonych relacji rodzinnych czy przepracowanie nawarstwionych pokładów strachu i rozczarowania to nie zadanie na jeden zmierzch i jeden dziękczynny obiad – niezależnie od tego, ile drobnych pęknięć zostanie wyznanych, zauważonych i opatrzonych. Jak mawia się, wstając od galowego stołu: "święta, święta i po świętach".
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones