Recenzja filmu

Manitou (1978)
William Girdler
Jeanette Nolan
Lurene Tuttle

Wielki Staruch kontra manitou maszyny do pisania

Reżyser William Girdler, ekranizując debiutancką powieść Grahama Mastertona, stanął przed nielichym zadaniem. Ubrać w sens tak źle napisaną i absurdalną historię (grzecznie proszę nie mylić tych
Reżyser William Girdler, ekranizując debiutancką powieść Grahama Mastertona, stanął przed nielichym zadaniem. Ubrać w sens tak źle napisaną i absurdalną historię (grzecznie proszę nie mylić tych pojęć z popularnością) wydaje się próbą trudniejszą niż wypędzenie manitou maszyny do pisania z tytułu tego tekstu. Powstał film lepszy niż książka (to z kolei trudne nie było), relatywnie jej wierny, posiadający większość przywar powieści, a wynikających właśnie z wadliwej konstrukcji pierwowzoru.

"Manitou" to wręcz idealna pozycja do jego oceny właśnie przez pryzmat lektury, co oczywiście skwapliwie wykorzystam, choć odbyć się to musi kosztem ucieczki w dość odległą z pozoru dygresję. A idealna dlatego, że Girdler postanowił utrzymać zbliżoną narrację powieści, a co ostatecznie przełożyło się na podobną wymowę jego dzieła i dzieła Mastertona. Próba dochowania pewnego rodzaju wierności nie wychodzi w tym wypadku filmowi na dobre, gdyż Masterton popełnił szereg błędów wpływających przede wszystkim na uwiarygodnienie historii, a które siłą rzeczy zostały przeniesione na film. Poważnym problemem książki jest głównie zbyt szybka, wręcz szaleńcza narracja, która w przypadku horroru - a jeszcze horroru o manitou maszyn, ołówków i gumek do ścierania - nie ma właściwie racji bytu. Do sytuacji wręcz dramatycznej doprowadza ostatecznie brak jakichkolwiek sylwetek charakterologicznych bohaterów (co wykorzystuje w swych powieściach King) i stopniowania napięcia (co wykorzystuje w swych powieściach Koontz). Widz raz za razem zostaje zmuszony do przełykania kolejnych absurdalnych wymysłów autora, kompletnie nie mając czasu na oswojenie się z poprzednimi. Natomiast brak warstwy psychologicznej bohaterów nie pozwala nadać też powieści głębszego wymiaru filozoficznego czy metafizycznego i stawia jej historię w pozycji dosłownej. Idealnym przykładem na to główna bohaterka książki, Karen Tandy (w filmie zagrana przez Susan Strasberg), która na potrzeby fabularne ogranicza się do pełnienia funkcji tylko "naczynia", a nie udręczonej i załamanej przerażającą sytuacją kobiety.

Masterton napisał powieść fatalną, gdyż zamiast psychologią czy opisami osłabiać absurdy w niej zawarte (każdy horror to przecież absurd), swym pędem tylko je wzmocnił. A ponieważ napisał powieść o zmaganiach bóstwa Wielkiego Starucha z manitou maszyny do pisania - czyli nieprawdopodobną już fantastykę - jej nonsens zostaje wyostrzony. Cała siła sukcesu jego powieści tkwi raczej w jej oryginalności, ale Girdler nie miał już podobnego luksusu, gdyż działa na bardziej wyeksploatowanej płaszczyźnie, gdzie odbiorca widział już więcej. Miał jednak odpowiednie środki, by spowolnić akcję zachowując przy tym wierność książce i tego podczas seansu mocno oczekiwałem. Wyszło mu tak średnio. Nie dostrzeżemy tu jakoś specjalnie bardziej przeciągłej pracy kamery czy "podglądania" bohaterów, które być może wpłynęłyby również na klimat produkcji, akcja pędzi dość szybko, ale ostatecznie i tak można odnieść wrażenie, że kluczowe wydarzenie w filmie nie następują po sobie w tak szaleńczym tempie.

Girdler uniknął również kilku dość niedorzecznych scen, a które miały miejsce w książce: jak choćby ta, w której dzwoniący Harry Erskine prosi swą przyjaciółkę o kontakt z dobrym medium, ale kiedy takiego nie znajdują, stwierdza, że w gruncie rzeczy to ona jest najlepszym medium i że się najlepiej nadaje (po co więc szukali?). I rzeczywiście, Amelia się nadaje! Oszczędzono nam w filmie również kilku totalnie drętwych, jakby wyrwanych z innej rzeczywistości żartów brodatego MacArthura (w filmie Hugh Corcoran).

Krótko zastanawiałem się, na ile William Girdler mógł dotrzymać wierności oryginałowi, tuszując jednak wszystkie jego bzdury dzięki innym środkom przekazu? Także, na ile mógł zrobić dobry film? Ostatecznie nie wiem. Nie da się jednak ukryć, że wyszedł mu film przeciętny, z którego widz powinien zapamiętać tylko i wyłącznie oryginalną makabrę, która pojawiła się pewnej nocy na karku biednej Karen Tandy.
1 10
Moja ocena:
4
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones