Recenzja filmu

Mortal Kombat (2021)
Simon McQuoid
Lewis Tan
Jessica McNamee

Rzeźba w lodzie, rzeźba w...

Miał być list miłosny do fanów i zaproszenie na festyn dla nowicjuszów. Wyszedł koszmarek, który można zilustrować dowolną piosenką Beaty Kozidrak. Na przykład: "Kiedy się stanę plamą na
Rzeźba w lodzie, rzeźba w...
Nikt nie da ci tyle, ile Hollywood obieca. W "Mortal Kombat" – najnowszej adaptacji kultowej serii gier wideo – taką obietnicę reżyser Simon McQuoid składa już w prologu. Rozegrana w scenerii feudalnej Japonii scena rozpada się na okruchy życia panteisty Hanzo Hasashiego (Hiroyuki Sanada) oraz jego pokornej rodziny. Górskie strumyki, strzeliste sosny, malarskie kadry i zakradające się do raju zło w postaci armii ninja pod wodzą Bi-Hana (Joe Taslim). Cisza i wrzask, zimno i ciepło, podskórne napięcie i nagła erupcja przemocy. Wkrótce przybysz z niedalekich Chin zamieni żonę i synka Hasashiego w lodowe figurki z przeceny, zaś ich ojca-żałobnika ześle do piekielnych czeluści. To jednak niewielka zbrodnia w porównaniu do beztroski, z jaką twórcy będą masakrować materiał źródłowy. Miał być list miłosny do fanów i zaproszenie na festyn dla nowicjuszów. Wyszedł koszmarek, który można zilustrować dowolną piosenką Beaty Kozidrak. Na przykład: "Kiedy się stanę plamą na ścianie". Albo: "Zaskoczył mnie świat – świat twoich wad". 

Kilkaset lat później Bi-Han stanie się Sub-Zero, potężnym kriomantą na usługach czarnoksiężnika Shang Tsunga, z kolei Hasashi – zamarynowanym w piekle i wypatrującym zemsty Scorpionem (obaj też, pewnie z nudów, nauczą się angielskiego). Ale jeśli myślicie, że ten angażujący emocjonalnie pojedynek będzie jakąś fabularną osią, to cóż – może jednak wyłączcie myślenie i włączcie tv. W świat Mortal Kombat wkraczamy bowiem razem z niejakim Cole'em Youngiem (Lewis Tan) – marnym zawodnikiem MMA, którego specjalnym ciosem jest Potęga Rodziny oraz porte parole widza, któremu, jak sugerują twórcy, intelektualne możliwości nie pozwalają zrozumieć opowieści o międzywymiarowym turnieju sztuk walki. I tak, Cole będzie spotykał na swojej drodze kolejnych fajterów – od dziarskiej komandoski Sonyi (Jessica McNamee) i jej partnera Jaxa (Mehcad Brooks) przez wygadanego najemnika Kano (Josh Lawson) po nierozłączny duet mnichów z Shaolin (Max Huang i Ludi Lin w rolach Kung Lao oraz Liu Kanga wyglądają jak cosplayowe marzenie). Zaś twórcy, szatkując z beznamiętnością rzeźnika kolejne wątki, będą dowodzić swojej miłości do gier. Jako osoba zakochana w serii od berbecia, wybaczająca każdy upadek i podekscytowana każdym wzlotem, zapewniam Was – to blef. 


Przejażdżka na barkach drewnianego protagonisty to oczywiście tylko pierwsza z wątpliwych atrakcji. Kolejną jest przedziwna tonacja, w której brakuje choćby śladu ironii. Nakręcona w 1995 roku przez Paula W.S. Andersona adaptacja była kiczowata, ale samoświadoma – w tym podwójnym kodzie doskonale odnajdywała się zarówno charyzmatyczna obsada, jak i scenarzyści w luźnych portkach. Nowy "Mortal Kombat" przypomina raczej sequel tamtego filmu, czyli niesławną "Anihilację" – fascynującą metaopowieść o przecenach w ciucholandzie, kryzysie branży styropianowej oraz dwukrotnie wyższym budżecie zdefraudowanym na Kajmanach. I choć na planie zjawili się mistrzowie rozmaitych sztuk walki, to przecież na coś trzeba taką poważną-niepoważną historię polepić i nie jest to dobre słowo. W rezultacie, ironię możemy sobie narysować, zaś niedoświadczeni aktorzy pocą się nad durnowatym tekstem – pomijając kompetentnego w aktorstwie dramatycznym Sanadę oraz fantastycznego Lawsona w roli Kano, którego vis comica momentami rozsadza ekran. Na przekór zdrowemu rozsądkowi i w zgodzie ze stylem "Anihilacji", twórcy mylą zresztą scenariusz ze scenografią i z większości ciekawych postaci czynią albo statystów, albo mięso armatnie (w przypadku księcia Goro, Reptile'a i Mileeny graniczy to z absurdem, biorąc pod uwagę ich znaczenie dla całego uniwersum). A jednocześnie otwierają furtkę do "zaskakujących" powrotów w sequelach. Smierć bez znaczenia to życie bez celu – nie powiedział nigdy nikt. 

Otwierający film pojedynek Bi-Hana z Hasashim uwodzi dłuższymi ujęciami, ciekawą choreografią oraz emocjonalną intensywnością. Poprzedzający go japońsko-chiński small talk działa niczym przedmowa do opowieści napisanej uniwersalnym językiem przemocy. Niestety, scen o podobnej wadze jest tutaj tyle co bezoki kot napłakał. Świetny operator Germain McMicking ("Detektyw", "Tajemnice Laketop") dwoi się i troi, by wypuścić trochę powietrza do ciasnego, składającego się zaledwie z kilku lokacji, świata. Z kolei montażyści traktują CV większości aktorów kina kopanego jak czcze przechwałki, więc dla pewności zmieniają plany i tną ujęcia co dwie sekundy. Sprawia to, że ciosom brakuje impetu, atletyczne ciała nie mówią nic o bólu, a krwawe fatalities są jedyną rękojmią kategorii wiekowej R. Z dużej chmury mały deszcz.   

   

Jeśli zerknęliście już na ocenę, coś Wam pewnie nie gra. I cóż mogę powiedzieć – mnie również. Choć seans "Mortal Kombat" był wyjątkowo bolesnym doświadczeniem, film oglądałem z rosnącą ekscytacją – choćby dlatego że przypomina spotkanie z paczką dobrych znajomych. Kano jest bezlitosnym komikiem, ciosy specjalne są jak czerwone misie Haribo w misce z brukselką, a głębsze nawiązania do historii cyklu nie sprawiają wrażenia koniecznej daniny. Film McQuoida jest kiepską adaptacją gry, ale niezłą adaptacją jej trybu versus, czyli historii o "Mortalu" i dwóch gościach na kanapie. Jak w scenie, w której sfrustrowany Kano łapie się na jeden, powtarzany do znudzenia cios Liu Kanga. Ktoż z nas, poza Cole Youngiem, tego nie doświadczył?
1 10
Moja ocena:
5
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Choć nigdy nie grałem w żadną grę spod szyldu "Mortal Kombat" i nie potrafię uznawać się za fana tej... czytaj więcej
Jednym z moich ulubionych filmów jest "Mortal Kombat" z 1995 roku. Ma w sobie coś takiego, co sprawia, że... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones