Recenzja filmu

Obywatel Jones (2019)
Agnieszka Holland
James Norton
Vanessa Kirby

Paperman

Bogaty język kina kapituluje jednak w konfrontacji z horrorem, jakiego doświadczył Jones na Ukrainie. Holland pokazuje ludobójstwo w minimalistycznej, niemal monochromatycznej poetyce. To
Gareth Jones to facet równie niepozorny, co jego nazwisko. Gładko uczesany, w kapeluszu i okularach, ciut harcerzykowaty. Wypisz, wymaluj – Clark Kent. Kiedy wchodzi do budki telefonicznej, nie następuje jednak cudowna przemiana w Supermana. Jedynym cudem jest tu co najwyżej cud kinematografu: biegnące "po kablu" ujęcie, uosabiające połączenie między Londynem a Moskwą. Człowiekiem ze Stali jest zaś w tym układzie… Stalin: postać, z którą Jones usilnie chciał przeprowadzić wywiad. Radzieckiemu idolowi i jego uświęcającemu środki celowi daleko jednak do bohaterstwa. Agnieszka Holland stawia zresztą raczej na heroizm skromny, w ludzkiej skali. "Obywatel Jones" to film o tym, że zwykły szary obywatel jest czasem wart więcej niż jakiś tam samozwańczy nadczłowiek.

Tę historię – jak to często bywa – napisała historia. Jones był brytyjskim dziennikarzem, który jako pierwszy reporter przeleciał się samolotem nowego kanclerza Niemiec Adolfa Hitlera i który pojechał do ZSRR, gdzie na własne oczy zobaczył tzw. "Hołodomor", uznawaną za ludobójstwo klęskę głodu na terenie dzisiejszej Ukrainy. Jego relacja z tej wizyty spotkała się jednak z niedowierzaniem świata i agresywną polemiką ze strony Waltera Duranty'ego, moskiewskiego korespondenta "New York Timesa". Film Holland dramatyzuje wyprawę Jonesa i jego spór z Durantym – ale na tym nie koniec. Zamieciona pod dywan ukraińska ofiara, fasada fake newsów, czarne chmury nad Europą – brzmi znajomo? Epizod z lat 30. ubiegłego wieku służy reżyserce za lustro, w którym może przejrzeć się współczesność.

Luster zresztą w "Obywatelu Jonesie" nie brakuje. Holland mnoży refleksyjne powierzchnie w kadrze: bohaterowie zostają zdublowani, odbijając się w kolejnych szybach i zwierciadłach. To prosta, ale nośna metafora "podwójności" świata przedstawionego. Świata, gdzie o pewnych rzeczach mówić nie wypada, pełnego rozmaitych tajemnic poliszynela. Kłania się Orwellowskie dwójmyślenie, z premedytacją wywołane przez reżyserkę. Artykuły Jonesa posłużyły przecież za inspirację dla "Folwarku zwierzęcego", a w ramie narracyjnej filmu widzimy piszącego swoją książkę George'a Orwella. Antidotum na niebezpieczną nowomowę, przed jaką przestrzegał autor, okazuje się tymczasem – paradoksalnie – swoista "zdrowa naiwność" Jonesa. Holland pokazuje bowiem, że graniczy ona z przenikliwością; pozwala zobaczyć rzeczy takimi, jakie są. Jones jest może nazbyt poczciwy, ale nie ma złudzeń. Pozostaje świadom politycznych konsekwencji wydarzeń, które obserwuje. 

Sam film odzwierciedla zresztą konflikt bohatera ze światem: klasyczna, zapięta pod szyję narracja zostaje tu skonfrontowana z przekraczającym jej ramy stylistycznym ekscesem. Niepozorne, "grzeczne" aktorstwo Jamesa Nortona (w roli Jonesa) kontrastuje więc z lucyferycznym Durantym Petera Sarsgaarda i groteskowym Maksymem Litwinowem Krzysztofa Pieczyńskiego. Wizyta w Moskwie jest jak wizyta na innej planecie, gdzie nawet nocne niebo nad głowami bohaterów jest inne: złowieszczo czerwone. Lejtmotyw pędzącego pociągu – stylizowany na Eisensteinowski "montaż atrakcji" – symbolizuje zaś niebezpiecznie przyspieszającą historię. Bogaty język kina kapituluje jednak w konfrontacji z horrorem, jakiego doświadczył Jones na Ukrainie. Holland pokazuje ludobójstwo w minimalistycznej, niemal monochromatycznej poetyce. To reżyserski gest o wymiarze moralnym: autorka identyfikuje moment, w którym kończy się sofistyka i relatywizm. Koniec dyskusji, tutaj białe jest białe, a czarne – czarne.

Można oczywiście dyskutować, czy aby nie za łatwo jest moralizować sobie z bezpiecznej perspektywy historycznego dystansu. Trudno jednak rozliczać kino o ambicjach edukacyjnych z prób edukowania. Tym bardziej że Holland sugeruje wprost: pewne zjawiska są cykliczne, pewne wartości – niezbywalne. A o czytance i tak nie ma mowy; wciąż za dużo tu poznawczej przekory. Holland – wzorem własnego bohatera – patrzy bowiem zbyt wnikliwie, by umknęły jej fascynujące paradoksy jego walki o prawdę. Przecież medium dla krucjaty Jonesa zapewnił William Randolph Hearst, człowiek, którego pewnie można by nazwać "ojcem fake newsów". A prawda, o którą walczył dziennikarz, i tak dostała prawdziwych skrzydeł dopiero pod płaszczykiem… fikcji. W końcu "Folwark zwierzęcy" znają wszyscy; o Jonesie nikt dziś nie pamięta. Jeśli coś może jeszcze zmienić ten stan rzeczy, to chyba tylko kino. 
1 10
Moja ocena:
7
Rocznik 1985, absolwent filmoznawstwa UAM. Dziennikarz portalu Filmweb. Publikował lub publikuje również m.in. w "Przekroju", "Ekranach" i "Dwutygodniku". Współorganizował trzy edycje Festiwalu... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Obywatel Jones to film przeciętny. Poruszający ważny temat, poprawnie zrealizowany ale jednocześnie brak... czytaj więcej
Co wybrać? Życie kawiorem, narkotykami i wszelkimi uciechami fizycznymi płynące i śmierć z późnej... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones