Recenzja wyd. DVD filmu

Slaughter Party (2006)
Chuck Fonda
Chris Watson
Ron Jeremy
Felissa Rose

Najnudniejsza impreza na świecie

Niestraszny i nieśmieszny film klasy Z jest stratą czasu nawet jeśli przez ekran przewijają się znane postacie, a za dystrybucję odpowiada Troma Entertainment. "Slaughter party" jest pozycją
Na papieże "Slaughter party" musiało wygląd znakomicie: szaleniec brutalnie morduje i pożera dwóch przyjaciół, oszczędza trzeciego (karła), ale gwałci go i jak za sprawą magicznej różdżki przemienia w równie wypaczonego, złaknionego krwi nekrofila. To mógł być klasyk niskobudżetowej szmiry! Nic dziwnego, że do projektu udało się wciągnąć kilka znanych postaci: Felissę Rose ("Uśpiony obóz"), Rona Jeremy ("Toxic Avenger 4"), gwiazdora porno Seymore'a Buttsa, byłego wrestlera Rica Drasina, a nawet maestro Lloyda Kaufmana. Niestety ani oni, ani niezły pomysł nie uratowały wizji, w której zawiodło niemal wszystko.

Przede wszystkim film Fondy i Watsona jest zbyt poważny. Przy tak zarysowanej fabule na nikim nie zrobi wrażenia scena, w której roztrzęsiona dziewczyna uzewnętrzniania swe rozterki do akompaniamentu melancholijnego county. Kogo obchodzi prywatne życie horrorowego "mięsa armatniego"? Takie historie tworzy się po to, aby bawiły widzów, a wartość rozrywkowa "Slaughter party" jest znikoma. Zawodzą sceny zabójstw; muzyka skompletowana przez sfrustrowanego DJa, który wypełnił nieco ponad siedemdziesiąt minut filmu nieprzerwanym pasem fatalnych utworów wszelkich gatunków; koszmarne ujęcia obejmujące np. czubek głowy i pół sufitu. Najmarniej wypada jednak Mike Murga, który odebrał "Leprechaun" miano najgorszego horroru z zabójcą mierzącym nie więcej niż 130cm. Jako producent prawdopodobnie uparł się, że to właśnie on będzie ganiał za dziewczynami w bikini, które wyraźnie muszą przystawać albo z niewiadomego powodu przewracają się, żeby dać mu szansę na zaszlachtowanie ich. Szkoda, że "aktor" z równą zawziętością nie podszedł do nauki kilku linijek tekstu i wymyślenia jeszcze przynajmniej jednego grymasu twarzy.

Na nieszczęście twórców "Slaughter party", pod koniec filmu pojawia się nowy, żenujący wątek - szaleniec, który za sprawą gwałtu potrafi zarażać swoją morderczą chucią okazuje się być naukowcem na usługach rządu. Porywa kilka dziewczyn i nawet pokazuje jednej z nich efekt swojej pracy, ale widzowie nie mają tego przywileju. Dla nas przeznaczono tylko sylwetkę bujającego się i dyszącego mężczyzny. Przy angażu tak wielu aktorek można by bez trudu uczynić ze "Slaughter party" to, czym prawdopodobnie było na etapie tworzenia scenariusza - slasher z mini-Jasonem wymyślnie wyrzynającym kolejne niewiasty podczas ich wypadu nad jezioro. Twórcom zabrakło jednak pomysłu na wiarygodne mordowanie przy niskim budżecie i w efekcie fani horroru nie mają czego tutaj szukać. Czas trwania filmu jest bardziej wymęczony niż w przypadku "Hobbita" i uzasadnia go jedynie usilna walka o nakręcenie pełnego metrażu, pomimo ewidentnego braku predyspozycji ku temu.

Dystrybucją filmu zajęła się Troma Entertainment i tylko to gwarantuje "Slaughter party", że znajdą się osoby chętne do jego obejrzenia. W ten sposób dotarłem do tej pozycji i czuję się zobowiązany, by ostrzec fanatyków Tromy - ten film jest wyłącznie stratą czasu.
1 10
Moja ocena:
2
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?