Porządek w chaosie

"Battleborn" na pierwszy rzut wygląda jak kreskówkowa bijatyka po meczu piłki nożnej. Kryje się w niej jednak zadziwiająco dużo taktyki i subtelności.
"Battleborn" - recenzja
"Battleborn" na pierwszy rzut wygląda jak kreskówkowa bijatyka po meczu piłki nożnej. Kryje się w niej jednak zadziwiająco dużo taktyki i subtelności.



Nowa produkcja Gearbox, choć jest nastawiona na potyczki sieciowe, zawiera też tryb fabularny. Historię o umierającym wszechświecie możemy rozegrać samotnie albo z maksymalnie czterema osobami. Szkoda tylko, że potencjał fabularny marnowany jest przez kilka kuriozalnych rozwiązań. Przykłady? Gdy chcemy zagrać z kimkolwiek z sieci, a nie wcześniej ustalonymi kolegami, mamy tylko częściową kontrolę nad tym, którą misję rozegramy. Gra podsuwa nam trzy losowe do wyboru, więc nie poznajemy etapów fabularnych w kolejności chronologicznej. Jeśli zaś przyjdzie nam ochota na zagranie samemu, możemy się srogo rozczarować, ponieważ przechodzenie "Battleborn" w pojedynkę nie ma sensu. Nie dlatego, że fajniej jest z innymi, ale dlatego że niektórzy bossowie i trudniejsze etapy są niemal niemożliwe do przejścia, jeśli gramy kimś np. bez mocnego ataku dystansowego. To spore uchybienie projektanckie.



Na szczęście "Battleborn" to przede wszystkim rozgrywki sieciowe, w których walczą ze sobą dwie drużyny po pięć osób. Grę, podobnie jak np. nadchodzący "Overwatch", już okrzyknięto Hero Shooter, czyli strzelanką bohaterską, co w sumie dobrze oddaje podejście do rozgrywki. Choć "Battleborn" czerpie wiele z MOBA, czyli gier pokroju "League of Legends", perspektywa grania jest pierwszoosobowa.

Bohaterów do wyboru jest zatrzęsienie. Dzielą się oni dość tradycyjnie na np. postacie tankujące (czyli takie, które mają dużo punktów życia i biorą na siebie wrogi ogień), szturmujące i leczące. Taki podział to jednak tylko pozory. Każda z 25 postaci (docelowo będzie ich 30) jest jakąś wariacją na temat tradycyjnych ról społecznych w grach sieciowych. Jeśli dana wojowniczka leczy, to przy okazji zesmaża wrogów mikrosłońcami. Jeśli zwykły z pozoru żołdak ma na wyposażeniu karabin, to może się też w "Battleborn" ukrywać i atakować z zaskoczenia. Co najważniejsze, każdą postacią gra się zupełnie inaczej, nawet jeśli występują one jako z grubsza ten sam typ, np. medyk. Opanowanie wszystkich wojowników to nie lada wyzwanie i zabawa na długie godziny. Co więcej, nasza postać nigdy nie działa sama. Oprócz niej jest jeszcze czterech innych graczy. Wiele wojowników czy wojowniczek współgra ze sobą i często już na początku meczu widać, czy drużyna wie, jak się ze sobą zgrać, czy raczej każdy będzie odstawiać samotnego wilka (i tym samym poniesie porażkę).




Sprawdzić w walce możemy się w trzech trybach, przy czym dwa z nich "Incursion" i "Meltdown", inspirowane grami MOBA, są do siebie bliźniaczo podobne. W jednym bowiem pilnujemy marszu naszych robotów w kierunku wielkiej maszyny wrogów. Przy okazji niszczymy wraże jednostki i pracujemy dzielnie nad zdjęciem równie ogromnego robota przeciwników. Ich zadanie jest identyczne, więc praktycznie cały czas trwa walka pozycyjna. W "Meltdown" z kolei nasze jednostki muszą trafić do spalarki, zanim załatwią je wrogowie. Im więcej zostanie spopielonych, tym lepszy mamy wynik końcowy.

Mecze w "Incursion" czy "Meltdown" trwają po pół godziny, więc nietrudno o znużenie, zwłaszcza że mamy do dyspozycji tylko po dwie mapy na tryb. Gearbox obiecuje oczywiście nowe mapki w darmowych DLC, ale w przypadku bardziej taktycznych i długo trwających potyczek dwie mapki to skandal. Na plus należy zaliczyć to, że w tych trybach mapki są znacznie bardziej pionowe, to znaczy pełne różnic w wysokości, półek czy skalnych występów, na których mogą ukryć się snajperzy lub postacie takie jak latający nad polem walki Benedict.



Ostatni i najlepszy chyba tryb to "Capture", czyli klasyczna, staroszkolna dominacja. Mamy na mapie trzy strefy, które musimy przejąć. Każda z nich po zdobyciu generuje punkty, a kto jako pierwszy zdobędzie 1000 punktów, ten wygrywa. Na papierze brzmi to bardzo grzecznie, natomiast w samej grze mamy już symfonię chaosu. Nierzadko bywa tak, że wszyscy skrzykują się w środkowym punkcie przejęcia i przez prawie cały mecz trwa tam ostra walka o tę ostatnią strefę wpływu. "Capture" przypomina najbardziej tradycyjne zmagania sieciowe rodem ze starych odsłon "Unreal Tournament". Gorzej, że niektórzy gracze mają tendencję do zapominania o celu gry i zamiast przejmować punkty, ganiają jak durnie za jakimś wrogiem.

Walka jest dość chaotyczna, a jednocześnie finezyjna i taktyczna. Nawet najprostsze w prowadzeniu postacie mają swoje zniuansowane zalety i trzeba dobrego gracza, by je wszystkie wykorzystać. Nie zmienia to jednak faktu, że kiedy na małym skrawku terenu walczy równocześnie 5-6 wojowników, a ekran zalany jest eksplozjami, fruwającymi robotami czy kolorowymi smugami energii to czasem trudno się w tym wszystkim zorientować, zwłaszcza jeśli akurat gramy kimś, kto ma bardzo precyzyjne ataki. Na szczęście "Battleborn" dopuszcza częściowe porażki, tj. nietrudno wyrwać się z matni i zwiać gdzieś w kąt, by tam przez moment lizać rany, a następnie wrócić do walki.



W żadnym z trybów nie jesteśmy pozostawieni na lodzie. Przede wszystkim nasza postać zyskuje doświadczenie podczas każdego meczu. Gdy wskakujemy na nowy poziom, wybieramy jakąś modyfikację jednej z naszych trzech zdolności. Rozwój jest błyskawiczny i nierzadko w połowie meczu jesteśmy już na samym szczycie ewolucji. Oprócz tego możemy zbierać kryształy, czyli walutę w meczach. Za nie wykupujemy sprzęt, który zabieramy do walki (a domyślnie jest nieaktywny), bądź kupujemy różnorakie ulepszenia na polu walki, np. wieżyczki rażące ogniem wrogów czy stacje, które podreperują nam szybko poziom zdrowia.



Oprócz tego wszystkiego jest także globalny system doświadczenia. Każda postać zdobywa w miarę grania kolejne rangi, zaś najogólniejszym zobrazowaniem naszych postępów jest ogólna ranga dowodzenia. Postacie dostępne są na dwa sposoby, np. "wygraj pięć meczów jako postać z danej frakcji lub osiągnij 20 poziom rangi dowodzenia". Tu jednak pojawia się pewne kuriozum. O ile da się w miarę szybko odblokować sporo postaci, o tyle zdobycie dla nich wyposażenia graniczy już z cudem – zdobycie jakiejś bohaterki jest możliwe dopiero wtedy, gdy mamy rangę 10, a wyposażenie do niej jest dostępne… od rangi 20. To sztuczne wstrzymywanie rozwoju poszczególnych postaci jest dość kłopotliwe. 



"Battleborn" ma tego pecha, że zarówno w zakresie rozgrywki, jak i oprawy wizualnej jest bardzo podobna do czającego się za progiem "Overwatch". O ile ta druga gra prezentuje się na zwiastunach jak produkcja Pixar, "Battleborn" bliżej do kreskówek, które były elementem kampanii jakiejś nowej linii zabawek Mattel. Czy gra Gearbox wytrzyma próbę czasu? Dowiemy się w zasadzie za kilka tygodni, gdy na rynku będzie już "Overwatch" od Blizzard. Może być ciężko.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones