Doceniam, że twórcy uniknęli udziwnień i przełamywania charakteru bohaterki. Księżniczka zdecydowanie podołała trudnej misji uratowania Hyrule i może z wielką dumą stać na własnych nogach.
Tyle lat śmieszkowania i rzucania suchych żartów o tym, że w grach o legendzie Zeldy gramy Linkiem, mogło skończyć się dla Nintendo dwojako. Za bramką numer jeden mamy kontynuację tego trendu, udawanie trzech mądrych małpek i monolityczne wręcz trwanie przy filarach serii. W bramce numer dwa zaś skrywa się Zonk sprawiający, że tym razem do wora ze śmiesznostkami trafi nie Zelda, ale Link, którego trzeba będzie wydostać z tej przepastnej sakwy.
No dobrze, może nie z sakwy, ale z międzywymiarowej czeluści, do której eksploracji niespecjalnie garną się jacykolwiek chętni. Choć linie czasowe przygód rezolutnego Hylianina plączą się i przenikają, wywołując do tablicy coraz to ciekawszych adwersarzy, to za większość zła dziejącego się w tych światach odpowiada znany i nielubiany przez wszystkich Ganon. Nie inaczej jest w "The Legend of Zelda: Echoes of Wisdom". Z tym że trafiamy na ten jeden scenariusz w multiwersum, gdzie wydarzenia idą ewidentnie nie po myśli Linka. Ten, po nieudanej interwencji, zostaje pochłonięty przez wyżej wspomnianą czeluść i znika z ekranów Switcha w ciągu mniej więcej pierwszych pięciu minut od odpalenia gry.
Rzeczywistość zaczyna się załamywać, a misją ratowania popadającej w ruinę krainy obarczona zostaje księżniczka Zelda. Chciałoby się powiedzieć, że to właściwa osoba na właściwym miejscu, ale cóż może zrobić dziewczę, którego profesję do tej pory stanowiło zbieranie kwiatków i bycie ratowaną przez Linka? Szczeliny pochłaniają mieszkańców Hyrule, wypluwając w zamian ich zdeprawowane klony. Jedną z ofiar konwersji pada ojciec następczyni tronu. Ta, wtrącona do więzienia mogłaby już powoli uczyć się "Czarnego chleba i czarnej kawy", gdyby nie błogosławieństwo Tri Force i wywodzącego się z niego duszka Tri.
Magiczny chochlik obdarza Zeldę mocą, która staje się podstawą rozgrywki i zarazem jedynym sposobem na przywrócenie Hyrule do dawnej świetności. Dzięki niej Zelda będzie w stanie sklonować dużą część otaczających ją przedmiotów. Początkowe ograniczenia mocy Tri spowodują, że liczba jednocześnie generowanych obiektów będzie niewielka. Z biegiem czasu regeneracja krainy znajdzie swoje odzwierciedlenie w potencjale naszego towarzysza, a jego wydajność zostanie zoptymalizowana, przekładając się na moc klonowania.
Już pierwsza sekwencja, w której Zelda musi niewykryta uciec z więzienia, będzie wymagała od nas sprytnego żonglowania "echami" takich przedmiotów, jak chociażby łóżko i mały stoliczek. Budowanie misternych konstrukcji służących wspinaczce, czy blokowanie widoku strażnikom sprawi, że wybawicielka Hyrule ostatecznie da dyla z celi i będzie mogła w stu procentach poświęcić się odbudowie zniszczonej krainy. Rozważna eksploracja i zaglądanie w każdy kąt zaowocuje nowymi obiektami do klonowania. Twórcy nie ograniczają naszej inwencji twórczej i pozwalają na dość swobodne podejście do rozwiązywania zagadek środowiskowych i przemierzania kłopotliwych biomów.
Przykładowo – w trakcie wyzwalania jednej z krain pominęłam duży kamienny blok, który, jak się później okazało, mógł w znaczący sposób ułatwić pokonanie morza lawy dzielącego mnie od bossa. Kombinowanie i już spora moc Tri spowodowały, że przez lawę przeszłam po głowach przyzywanych golemów. Stworzenia są na tyle wytrzymałe, że nie obracały się w pył po zanurzeniu w lawie. Nie był to najbardziej efektywny sposób na rozwiązanie trapiącego mnie problemu, ale skoro zadziałał, to nie do końca był taki głupi, za jaki uważałam go na początku. Podobnie sprawa wyglądała ze wspinaniem się na różnej wysokości pagórki. Koniec końców układanie piramid z łóżek i łączenie ich z trampolinami okazało się moim ulubionym sposobem na radzenie sobie z problemami. Nie odpuszczałam żadnej okazji, by zeskanować nowy przedmiot. Pod koniec gry moje podręczne menu wyglądało jak pobojowisko z "Wojen Magazynowych", a każdy napotkany śmieć mógł stać się kluczem do sukcesu. Twórcy odwalili tu kawał dobrej roboty, zmuszając szare komórki do wytężonej pracy. Co istotne, poziom trudności zagadek nie jest przesadzony i ani przez chwilę nie czułam zacięcia i bezradności.
Wspomniałam o przyzywaniu golemów – Zelda wyciągnie echa również z pokonanych przeciwników. Na początku będą to zwykłe żelkopodobne Zole, by z biegiem czasu okiełznać wytrzymałe dżiny, halabardników, czy też zwinne ptaszory. Przypomina to trochę walki Pokemonów. Należy pamiętać, że Zelda nie jest zabijaką, ale delikatną istotą i de facto ktoś musi za nią odwalić czarną robotę z pokonywaniem bossów. Umiejętności niektórych stworków przydadzą się przy rozwiązywaniu zagadek. Płonące Zole podpalą pochodnie, żabnice oświetlą zatopione korytarze, a pewien specyficzny rodzaj ryby zastąpi nam bomby, zanim wyłapiemy tę zdolność w toku fabuły.
W trakcie swojej wędrówki księżniczka trafi na Linka, a kolejne próby oczyszczenia jego umysłu zaowocują nowymi umiejętnościami. To one pozwolą dziewczynie na krótkie przyzwanie mocy jej wybawiciela i posłużenie się w walce mieczem, łukiem, a nawet bombami. Siła ciosów przewyższa wtedy tę generowaną przez przyzywane potworki, ale zbieranie energii na odpalenie tych ataków specjalnych wydawało mi się zbyt czasochłonne i mało efektywne w starciach z bossami.
Hyrule praktycznie od samego początku jest dla nas w pełni dostępne. Jedyne, co ogranicza naszą eksplorację, to liczba dostępnych przyzwań i posiadane echa. Gra jest też wyraźnie podzielona na segmenty, co powoduje, że nawet jeśli dostaniemy się do rejonu innego niż aktualnie sugerowany, to obecne w nim zadania główne i poboczne nie odpalą się, póki nie zrealizujemy wcześniej wyznaczonych celów. Misja wyzwoleńcza poprowadzi nas w same znajome rejony. Od pustyń zamieszkiwanych przez potężne Gerudo przez wulkany ogrzewające Gorony aż do rozległych rozlewisk będących domem dla dwóch plemion Zora.
Na poszukiwaczy dodatkowych przygód czeka szereg mniejszych lokacji, w których poukrywano nie tylko skrzynki z rupiami czy serduszkami podnoszącymi poziom zdrowia, ale i miejsca zawieszone w czasie, których ukończenie podbije poziom mocy Tri. W trakcie gry dorobimy się też konika przyspieszającego przemierzanie ostępów Hyrule i skorzystamy z pomocy szalonego naukowca, raczącego nas zmyślnymi automatonami. A to tylko wierzchołek góry sekretów obecnych w grze.
"The Legend of Zelda: Echoes of Wisdom" stanowi wspaniałe zwieńczenie tego kreatywnego września. I choć podejrzewam, że eksperyment z grywalną Zeldą jest raczej jednostrzałowym pomysłem, to z wielką radością dorzucam ten tytuł do moich ulubionych gier uniwersum. Doceniam, że twórcy uniknęli udziwnień i przełamywania charakteru bohaterki. Księżniczka zdecydowanie podołała trudnej misji uratowania Hyrule i może z wielką dumą stać na własnych nogach, bez pomocy zielonej legendy królestwa.