Wybitne obrazy mają to do siebie, że można się nimi zachwycać albo ich nie rozumieć.Nigdy
jednak nie pozostają obojętne, zawsze wzbudzają jakieś emocje. Jedni widzą w tym tylko
gloryfikowanie seksu w celu zdobycia widza, a inni coś zgoła innego. Osobiście zaliczam się
do tych drugich. ,,Californication'' to dla mnie przede wszystkim dramat człowieka, który
osiągnął w życiu sukces o jakim przeciętniacy mogą tylko marzyć. Przegapił jednak to, co jest
najważniejsze. Miłości nie da się kupić za żadne pieniądze, a Hank chociaż ma wszystko nie
poddaję się materializmowi i próbuję o nią w walczyć z lepszym bądź gorszym skutkiem.
Popełnia błędy i nic w tym dziwnego, bo przecież to takie ludzkie. Zapomnijcie na chwilę o
szarzyźnie, w której żyjecie i wyobraźcie sobie że robicie to co kochacie. Brakuje wam jednak
jednego, tego czegoś co nadaje życiu sens. Uczucie tej nie zgłębionej pustki spycha na skraj
przepaści, która jest tak głęboka, iż nie można jej wypełnić wszelkimi uciechami życia. Na niej
stoi Hank... i myślę, że wielu z nas.
Dobrze powiedziane, nigdy jednak nie mogłem zrozumieć jednego, skoro Hank tak kochał swoją żonę to dlaczego bzykał panienki na lewo i prawo? Żeby zapomnieć? Czy może żeby zagłuszyć cierpienie po utracie rodziny?
Myślę że robił to to po to żeby znaleźć miłość u innej kobiety ale jak widać, nigdy nie miał szczęścia.
A dlaczego ludzie wyciągają dłonie w kierunku butelek z alkoholem? Czy tylko dlatego, że lubią stan pod odurzeniu?