Ostatnia scena odcinka miażdży.... KAMAZ... jest niczym czołg i walec uczuc stojacych nad trumnami kobiet... niesamowita scena!
Jeszcze dochodzę do siebie. Z jednej strony jestem wściekła na tę kobietę, że była taka głupia, lekkomyslna, że była przy umierającym mężu, że nie zadbala o siebie. O dziecko. Ale z drugiej strony jestem pewna, że zachowała bym się tak samo, gdyby chodziło o mojego męża. Bezgraniczna miłość, aż do śmierci. Straszne, ale piekne. Jak Ci ludzie cierpieli, to jest niewyobrażalne. Serial wbija w fotel. Mistrzostwo!
Wg mnie ona nie zdawała sobie sprawy czym jest promieniowanie. Niby pielęgniarki ostrzegały że nie dotykać, że 30 minut tylko, ale tak jak piszesz, bezgraniczna miłość, świadomość że to już ostatnie chwile z mężem.
Ale potem mogła zostać za plastikową zasłoną, chociaż tyle mogła zrobić. Teraz i ona i jej dziecko troszkę nasiąkły promieniowaniem. Ja tam słuchałbym lekarza i tak.
No ale jestes facetem... ja tez bym stal 30min za plastikiem... kobiety kochaja inaczej. Milosc kobiet jest irracjonalna, stad takue zachowanie, ktore facetom moze sie wydawac irracjonalne lub wrecz skrajnie lekkomyslne. Tymczasem dla kobiet takie zachowanie jest zupelnie naturalne co potwierdzila moja Zona. Zgodnie jednak stwierdzilismy, iz wolelibysmy nie znalezc soe w takiej sutuacji... Cierpieni tych ludzi bylo niewyobrazalne. Tych co umierali i tych, ktorzy na ich umieranie patrzyli
Irracjonalne? baba przedłożyła kilka chwil z mężem nad życie SWOJEGO dziecko? skrajna głupota. Pewnie jeszcze ją pokarzą do końca serii jak urodzi jakiegoś potworka....
Boże, co ty za bzdury piszesz... oświecę Cię - tak zachowała się postać z serialu. Rozciąganie tego na 4 miliardy kobiet na tej planecie jest niedorzeczne. Ja bym się w życiu tak nie zachowała a twoje słowa o irracjonalnym zachowaniu kobiet są dla mnie obraźliwe
Zacznijmy od tego, że jest to kolejna serialowa bzdurka - chociaż może akurat w tym przypadku nie bzdurka, bo ludzie mogli mieć w tamtych czasach tendencję, żeby tak myśleć. Odkażona osoba pozbawiona skażonych ubrań, nawet jak wchłonęła wewnętrznie materiały radioaktywne, nie stanowi praktycznie żadnego zagrożenia dla osób w otoczeniu.
Ale bzdury wypisujesz. Poczytaj sobie jak działa napromieniowanie. My tu nie mówimy o bakterii czy wirusie, ze można to sobie odkazić. My tu mówimy o promieniowaniu jonizującym i przenikliwym.
No chyba, że się z nią np. całujesz, wchodzić w kontakt z wydzielinami ciała itp. - wówczas owszem, pojawia się ryzyko że sama ulegniesz wewnętrznemu skażeniu, poprzez absorpcję tych materiałów. To one są radioaktywne, nie człowiek. Poza takimi przypadkami, zagrożenie jest zazwyczaj minimalne, bo ilość wchłoniętych przez człowieka materiałów radioaktywnych jest minimalna. Osoba umierająca na chorobę popromienną nie musiała wchłonąć żadnych takich materiałów. Po prostu znajdowała się w obszarze promieniowania, co rozwaliło jej totalnie orgnizm na poziomie mikrobiologicznym. Poza wchłonięciem takich materiałów (np. pyłu w płuca, czy skażonego pożywienia lub płynów), mamy jeszcze jeden możliwy przypadek. Promieniowanie neutronowe, bardzo rzadkie, aczkolwiek obecne w przypadku pracy reaktorów atomowych, jest w stanie doprowadzić do tego, że materiały w otoczeniu stają się radioaktywne. Żaden inny rodzaj promieniowania nie jest w stanie tego zrobić (przekonanie, że ktoś poddany promieniowaniu sam się "świeci" i promieniuje na innych, to zasadniczo typowy filmowy mit). Istnieje zatem możliwość, że doprowadzi do radioaktywności cześci atomów zawartych w organizmie żywym.
Materia pochłania również promieniowanie beta, to po pierwsze. Po drugie napromieniowane ciało jest źródłem promieniowania wtórnego. Obecnie nawet fekalia pacjentów leczonych izotopami wysyłane są do Świerku na dekontaminacje.
Polecam pierwszy rozdział "Czarnobylskiej modlitwy" Swietłany Aleksijewicz. Tam jest dokładnie opisana ta historia z perspektywy tej kobiety (jej uczucia i motywacje i finał tego wszystkiego). Ogólnie cała książka jest wstrząsająca:(
"Już się od niego nie oderwałam… Szłam z nim do trumny…
Chociaż zapamiętałam nie samą trumnę, ale wielką foliową torbę…
Tę torbę… W kostnicy zapytali: „Jak pani chce, to pokażemy, w co go
ubierzemy”. Chcę! Ubrali go w mundur odświętny, czapkę położyli na
piersi. Obuwia nie dobrali, bo miał nogi opuchnięte. Bomby zamiast
nóg. Mundur też rozcięli, nie mogli go naciągnąć, bo Wasia nie miał
już skóry. Wszystko było jedną wielką raną. Ostatnie dwa dni
w szpitalu. Podnoszę jego rękę, a kość się rusza, chwieje, oderwała się
od ciała. Kawałki płuca, wątroby wypadały przez usta. Krztusił się
własnymi wnętrznościami. Owijałam rękę bandażem i wsuwałam mu
do ust wszystko to, co z niego wyjmowałam. Tego się nie da
opowiedzieć! Nie da się opisać! Nawet przeżyć. To wszystko jest takie
moje… Takie… Żaden rozmiar buta nie pasował… Włożyli go bosego
do trumny… W mojej obecności… Wsunęli go w galowym mundurze
do celofanowego worka i zawiązali. I dopiero ten worek włożyli do
drewnianej trumny… A trumnę owinęli jeszcze jednym workiem.
Celofan był przezroczysty, ale gruby jak cerata. Potem to wszystko
włożyli do cynkowej trumny, ledwie wcisnęli. Tylko czapka została na
wierzchu."
"Mam sny… Śni mi się,
że idę z nim razem, a on nie ma butów. „Dlaczego zawsze chodzisz
boso?” „A dlatego, że nic nie mam”. Poszłam do cerkwi. Ojczulek mi
poradził: „Trzeba kupić kapcie o dużym rozmiarze i położyć komuś
do grobu. I napisać na karteczce, że to dla niego”. Tak właśnie
zrobiłam. Przyjechałam do Moskwy i od razu – do cerkwi. W Moskwie
mam do niego bliżej… On tam leży na cmentarzu Mitińskim.
Opowiadam księdzu, że tak a tak, muszę przekazać kapcie. Pyta: „A
czy wiesz, jak to trzeba zrobić?”. Jeszcze raz mi wytłumaczył. Akurat
wnieśli nieboszczyka, starszego pana, żeby odprawić modły.
Podchodzę do trumny, podnoszę narzutę i kładę pod nią kapcie. „A
karteczkę napisałaś?”. „Tak, ale zapomniałam napisać, na którym
cmentarzu leży”. „Oni tam wszyscy są w jednym świecie. Znajdą go”."
Biorac pod uwage poziom jaki trzymaja to pewnie beda wierni... i bedzie coraz bardziej smutno...
dzięki za polecenie.
Tutaj jest free, jakby ktoś chciał docer.pl/doc/sss1e8
Wierzę, że napisała prawdę i szlag mnie trafia jak ktoś tu wypisuje że skutki promieniowania są naciągane. Nawet drugie dziecko chore, masakra.
Po pierwsze nie miała pełnej świadomości,prosta kobieta, co mogła widzieć o promieniowaniu jonizującym.
Druga sprawa, ciała strażaków wchłonęły dawki promieniowania,a same ich nie emitowały w związku z tym,możliwość "zarażenia się" chorobą popromienną mocno naciągany
Niestety emitowały. W książce Swietłany Aleksijewicz, Ludmiła Ignatienko opisywała poród ich dziecka (w chwili katastrofy była w 6. miesiącu ciąży): "Pokazali mi ją... Dziewczynka... »Nataszeńka - powiedziałam. - Tatuś dał ci imię Natasza«. Dziecko wyglądało na zdrowe. Rączki, nóżki... Ale miała marskość wątroby... W wątrobie dwadzieścia osiem rentgenów... Wrodzona wada serca... Po czterech godzinach powiedzieli mi, że dziewczynka umarła. (...) Zabiłam ją... Ja... Ona... Uratowała... Moja dziewczynka mnie uratowała, przyjęła całe uderzenie jądrowe na siebie, jakby była odbiornikiem tego ciosu. taka malutka. Kruszynka. (...) Ocaliła mnie..."
Poza promieniowaniem gamma, które jest w stanie sprawić, że materiały w otoczeniu mogą się stać radioaktywne (bo wybija inne atomy do stanów nierzadko niestabilnych izotopów), żadne inne promieniowanie nie jest w stanie czegoś takiego zrobić. Promieniowanie gamma występuje rzadko, aczkolwiek właśnie w pobliżu zachodzącej reakcji atomowej w reaktorze się je napotka. Istnieje zatem możliwość, że część atomow w ciele organizmu żywego stanie się radioaktywna i samodzielnie zacznie promieniować. Z zasady jednak, to że promieniowanie kogoś naświetla i on potem sam staje się radioaktywny jest typową Hollywoodzką bzdurą i miejską legendą (tak samo np. jak przekonanie, że ciała ofiar osób, które nie zmarły na jakąś zarazę, same w sobie stanowią zagrożenie epidemologiczne).
Znacznie częstszy i poważniejszy problem stanowi raczej to, że osoba może ulec wewnętrznemu skażeniu radioaktywnemu tzn. wchłonąć (wdychany pył, spożyte pożywienie, wypite napoje itp.) materiały radioaktywne. To nie osoba jest radioaktywna, a te materiały. Ich dawki są zazwyczaj na tyle niewielkie, że osoba taka nie stanowi żadnego poważnego zagrożenia dla otoczenia za wyjątkiem przypadków w których człowiek wchodzi w kontakt z płynami ustrojowymi takiej osoby (pot, ślina, krew, mocz, kał itd.). W ten sposób może bowiem sam ulec wewnętrznemu skażeniu.
Osoba umierająca na chorobę popromienna nie musiała jednak, i zazwyczaj nie wchłonęła, żadnych takich materiałów. Rzadko też była poddana promieniowaniu gamma. Po prostu znajdowała się w obszarze promieniowania i jej organizm został zniszczony na poziomie mikrobiologicznym. Taka osoba sama nie jest źródłem żadnego groźnego promieniowania.
Tutaj mamy jednak do czynienia ze strażakiem, który działał w pobliżu rdzenia reaktora, w pyle, dymie i brudzie, więc bardzo prawdopodobne, że uległ wewnętrznemu skażeniu materiałami radioaktywnymi.
"Tutaj mamy jednak do czynienia ze strażakiem, który działał w pobliżu rdzenia reaktora, w pyle, dymie i brudzie, więc bardzo prawdopodobne, że uległ wewnętrznemu skażeniu materiałami radioaktywnymi." - Prawdopodobnie doszło do znacznego skażenia cezem-137, a że Ignatenko otrzymał dawkę promieniowania wielkości ok. 6 Gy to skutkowało to postacią jelitową choroby popromiennej, w tej postaci choroby prowadzi to do biegunek, owrzodzeń i krwotoków, a materiał biologiczny "wydalany" przez chorego siłą rzeczy jest również skażony tym izotopem i jest to siłą rzeczy niebezpieczne dla bliskiego otoczenia pacjenta. Prawdopodobnie stąd pochówek w hermetycznych trumnach zalanych betonem, zresztą w przypadku incydentu w Goianii 6-letnia córka właściciela skupu złomu została prawdopodobnie pochowana w podobny sposób z uwagi na analogiczne ryzyko: "She was buried in a common cemetery in Goiânia, in a special fiberglass coffin lined with lead to prevent the spread of radiation. "
Natomiast same tkanki ludzkiego organizmu nie są w stanie stać się źródłem promieniowania wtórnego na skutek poddania silnym dawkom promieniowania gamma, gdyby tak było, to żywność sterylizowana przez napromieniowanie stałaby się źródłem silnego promieniowania (dla skutecznej sterylizacji żywność poddawana jest dawkom sięgającym dziesiątkom tysięcy Gy, poczas gdy historyczne przypadki otrzymania dawki rzędu 50 Gy i więcej w wypadkach jądrowych można by policzyć na palcach jednej ręki i oczywiście zawsze skutkują one prawie natychmiastową śmiercią).
I jeszcze odnośnie fragmentu książki Aleksijewicz " W wątrobie dwadzieścia osiem rentgenów" - chodziło raczej o 28 remów, nie wiadomo czy to błąd pisarki czy błąd tłumaczenia, tak czy inaczej jest to dawka która faktycznie może być znacząco za duża dla noworodka. Ciężko jednak powiedzieć, gdzie kobieta uległa skażeniu cezem, czy dopiero w szpitalu w Moskwie, czy może jeszcze w szpitalu w Prypeci, gdzie przewijało się sporo osób w skażonej pyłem odzieży, raczej jest to już nie do ustalenia.
ELEMENTARNY BŁĄD W POWYŻSZYM POŚCIE: zamiast promieniowanie gamma, powinno być - promieniowanie neutronowe!!! Co innego mam na myśli, co innego piszę.
Mi też trudno się pozbierać. Każda scena powodowała kaskadę myśli. Można powiedzieć, że żyjemy dzięki zwykłym ludziom, którzy podejmowali się dosłownie morderczej pracy i dzięki kilku odważnym osobom, którzy mieli odwagę mówić prawdę, pomimo świadomości, że to się aparatczykom nie spodoba. Ta świadomość ciąży ogromnie. A scena pogrzebu przejmująca.