Jesteś sobie w pracy. Siedzisz /stoisz i rozmyślasz o dupie maryni. Nagle ni z gruchy, ni z pietruchy ktoś ci mówi, że musisz zrobić pewną rzecz, która będzie cię kosztował zdrowie lub życie. Dosłownie. Robisz to? Tak ku*wa. Bo nie jesteś tepą blacharą /ciotką w rurkach/pi*dą niegodziwą. Jesteś człowiekiem, który kocha swój kraj. Wiesz, że jedno życie wobec niezliczonej ilości istnień jest niczym. Wiesz, że warto, bo nie mam nic piękniejszego niż gdy kocha się bliźniego swego jak siebie samego. Aż w końcu jesteś szlachetnym, miłosiernym stworzeniem i wiesz, że po tobie będą lepsi i dla nich warto poświęcić siebie samego. A teraz ktoś ci daje liścia w twarz, bo zasnąłeś na siedząco marząc jaki to z ciebie bohater.
Brawo ch*ju. A twoje marzenia aż po grób zostaną tam, gdzie się urodziły. Gloria victis.