Zaskoczył mnie w pozytywnum sensie. Nie czytuję Kinga, ani nie przepadam za horrorami (które rzadko kiedy straszą). Podeszłem więc do tego filmu bez uprzedzeń trafiając nań wczoraj, przypadkiem. Początek zapowiadał kolejny nudny pseudo horrorek, ale potem było już coraz lepiej. Od razu powiem, że trafiłem na czterogodzinną jednocześciową wersję, więc kończyła się późno po północy, co wpłyneło na klimat w znacznym stopniu :) Wiele podobieństw do "The Haunting", ale tamten przepełniony efektami film do pięt nie sięga "Rose Red". Nie zgadzam się, że RR powinień być krótszy. Ta długość właśnie wzmaga poczucie prawdziwości i zwiększa emocje w finale, czego nie można powiedzieć o zazwyczaj krótkich filmach kinowych. Film nie jest z pewnocią szczytem sztuki filmowej, ale robi wrażenie. Można się nawet momentami bać (nie przestraszyć, ale bać) :) Buuu chuu! ;)