Serial to największy złodziej czasu jaki znam. Jak na ironię losu człowiek sam daje się okradać i robi to świadomie, konsekwentnie włączając kolejne odcinki. Jedyne co broni człowieka przed bezmiarem tej głupoty to dać się okradać poczciwemu złodziejowi. Serial „Dom” to złodziej z honorem, bo niesmak bycia ofiarą zbrodni, ma przyjemny posmak. Oczywiście mam na myśli pierwsze 12 odcinków, które są fantastycznym kalendarzem Warszawy, lekcją historii, kolażem pocztówek. Postacie w serialu są charakterystyczne i daje się wyczuć ich osobowość. Lermaszewski w wykonaniu Buczkowskiego to dla mnie geniusz. Jest to niezwykle koherentna kreacja „warszafskiego cfaniaka”. Sposób mówienia, światopogląd, zachowanie, ubiór – jest w tym prawda. Słowem: „wchodzę w to”. Bardzo cenię Buczkowskiego za tę jego wiarygodność. Czy aktor gra siebie czy tylko napisaną rolę? Tego nie wiem, ale jest w tym mistrzem.
Kiedyś spotkałem się ze zwrotem, że ktoś „ładnie się zestarzał”. Po obejrzeniu serialu stwierdzam, że wiele w tym prawdy, bo to określenie samo ciśnie się na usta, kiedy patrzy się na: Halinkę Janczak – w wykonaniu Bożeny Dykiel, albo na Teresę Bawolikową – w wykonaniu Barbary Sołtysik. Z upływem lat aktorki te nabrały w moim odczuciu dostojności, kolejne zmarszczki paradoksalnie wydobyły ich urodę. Czas zadziałał na nie jak impregnat.
Patrząc z kolei na serial z dystansu, rodzi się refleksja. Dzisiejsze seriale są zwykłymi wypełniaczami czasu, pustymi kaloriami, którymi karmi się człowiek. Kończy się ostatni odcinek i kończy się przygoda. Czyści się pamięć i robi się miejsce na kolejny tytuł. W przypadku „Domu” serial się kończy, a w głowię pozostają wspomnienia, które odżywają gdy tylko usłyszy się: „koniec świata”, „wiśta wio, łatwo powiedzieć”, „tu się zgina dziub pingwina”, „Dla mnie to małe piwo przed śniadaniem”, „bezapelacyjnie”, „riki tiki tak”. Albo gadki Lermaszewskiego do tatusia i mamusi w stylu: „niech mamusia otworzy okno, bo temu panu się czaszka przegrzała”.
Serial uważam za pozycję obowiązkową.