Dr Housa. Do końca zostało 11 odcinków. Kończy się pewien rozdział w historii seriali i być może w Naszym życiu. Napiszmy jak przez 8 lat House i jego ekipa bawiła, śmieszyła lub smuciła swoich wiernych fanów. Pokażmy, że Polska pokochała Housa :)
Dr.House bawił nas widzów tym że był jest i będzie niepowtarzalny jedyny w swoim rodzaju rozśmieszał nas do łez swoimi docinkami gestami jak i zachowaniem.Jego potyczki między ekipą,Cuddy i Wilsonem zapamiętamy jeszcze długo.Zmusił nas swoimi problemami miłosnymi jak i zdrowotnymi.Ale jedno zapamiętamy że zawsze serial utrzymywał stały poziom dramatyczny jak i komediowy.Mam nadzieję że stali widzowie i miłośnicy Dr.House'a zapamiętają go tak samo jak my dzisiaj czyli szalonego ale genialnego diagnostę.Zapamiętamy też jął wcześniej napisałem jego wieczne potyczki.
Dla mnie House jest symbolem ludzi wykluczonych ze społeczeństwa, ludzi, którzy mają inny styl życia i nie boją się przeciwstawić losowi.
Brzmi jak mowa pogrzebowa ;p Nie ma co się smucić...dla mnie powtórki tego serialu nie umrą nigdy, co jakiś czas będę do niego wracać :)
Chciałbym zobaczyć zakończenie gdzie House idzie w dał przy zachodzącym słońcu wraz z ekipą Wilsonem i Cuddy
Najlepszą końcówką byłoby uśmiercenie Housa. Mam nawet scenariusz: Gregowi umiera pacjent, jedzie do domu, bierze całą fiolkę vicodinu i popija alkoholem. Po chwili ma omamy: widzi Amber i Kutnera i umiera.
Prawda. KOCHAM dr. House'a nad życie, oglądam nowe odcinki nawet o 2 w nocy, jak lecą w stanach. ;)
Niestety, wszystko musi się kiedyś skończyć :(((
Oaobiście,zapamiętam doktora House'a jako genialny serial, którego twórcy za pśrednictwem diagnosty nie bali się mówić ludziom przykrej prawdy o nich samych, obnażali nasze słabości i głupoty. Będe tęsknił za miłm/niemiłym doktorem House'm oraz za tymi przypadkami medycznymi, które zainteresowały mnie medycyną.
Dzięki serialowi poznałem parę chorób. Co do przypadków to były zajefajne. Pamiętam jak pacjentowi w przychodzi House zapisał palenie papierosów :)
No więc kiedy pytają mnie o doktora House'a, odpowiadam tak: (posta w większości kopiuję z innego wątku, który umarł)
Na początku było fajnie, poznawaliśmy wewnętrznie ciekawych bohaterów, dużo psychologii, inteligentnie. Bardzo polubiłem niezależny sposób myślenia doktora, to że obnażał luki w rozumowaniu ludzi, swoich pacjentów, fajne było to, że nie bał się krytykować dziwnych sposobów na życie. Ale po ośmiu sezonach rysuje się nie za bardzo fajny obraz: zapracowanych ludzi, którzy choć są zdolni, inteligentni i atrakcyjni, nie mogą sobie poradzić w życiu. Życie, jakim było od setek lat - mąż z żoną plus dzieci, stabilna sytuacja w dojrzałym wieku - jest jakby nie dla nich. Wyglądają raczej jak nieudacznicy życiowi.
Weźmy ostatni odcinek: facet ma lalkę, bo ma dzięki niej to, czego potrzebuje, bez zbędnego obciążenia emocjonalnego, bez rozmów itp? Heloł, o co tu chodzi? Chyba powinno być niemalże odwrotnie, związek to głównie zaangażowanie emocjonalne i umysłowe...
Osiem sezonów prania mózgu w ten sposób powoduje, że sami zaczynamy żyć jak bohaterowie serialu: odizolowani od ludzi, z własnymi problemami i dziwactwami w środku. Zaspokajając swoje 'potrzeby' (serial wmawia że jedyne to te seksualne), bez zbędnego obciążenia.
Trochę szkoda, że tak wyszło, na początku serii byłem optymistą, liczyłem nawet po cichu na jakieś głębsze wynurzenia, jakieś prawdy, a tu zaserwowano nam dziesiątki godzin życiowego pesymizmu, nieudacznictwa i relatywizmu moralnego. Ktoś tego potrzebuje? Ja nie
Jeśli miałabym podsumować ten serial, cóż.... Ja bym zakończyła go po 6 sezonie. Myślę, że to było zakończenie dające nadzieję na to, że House pozostanie sobą, ale wreszcie będzie szczęśliwy. Przykro mi było kiedy kolejne osoby, do których się przyzwyczaiłam i które polubiłam zaczęły odchodzić - Cuddy, Cameron, Trzynastka.
Nowa ekipa zbudowana w 8 sezonie jakoś średnio mnie przekonuje (choć Taub i Chase nadal trzymają poziom).
Mam chociaż nadzieję, że zaskoczą nas zakończeniem i że będzie to coś czego nikt się nie spodziewa.
Powracając jednak do ogólnej oceny tego serialu to pokochałam go za infantylne zachowanie House, ale równocześnie za jego geniusz. Za ironię, docinki, za brutalną szczerość wobec pacjentów i współpracowników. Za dobre serce i miłość do wykonywanego zawodu. I za słowa: "Everybody Lies", które są prawdziwe aż do bólu.
Będzie mi brakowało tego serialu...
Wydaje mi się, że jednak sezon 7 i 8 były bardzo potrzebne, żeby dopełnić obraz House'a. Widzicie, tyle się psioczyło, że taki, śmaki i owaki ten siódmy, a ósmy, to już, łooo, panie!
Otóż nie. Przyznam się, że nie wszystkie odcinki z ostatnich dwóch sezonów bawiły mnie jednakowo, ale już ostatni sezon uznałem za naprawdę fajny. To kwestia czysto subiektywna, ode mnie. Ale spojrzałem na wszystko, na te czterdzieści parę epizodów z szerszej perspektywy. To jest pewien etap w życiu House'a, konsekwencja powolnej autodestrukcji, którą trzeba było pokazać - i to nie ze względu na kasę. Myślę, że na poprzednich częściach twórcy nachapali się konkretnie. Zwłaszcza w siódmym sezonie było widać wahadełko nastrojów House'a, naprawdę mocne fragmenty, pękające od emocji, zawodu, goryczy, dzięcięcych, infantylnych prób radzenia sobie z totalną dla House'a porażką (dziwki, popisy, których nie powstydziłby się filmowy Tony Stark). No i kulminacja w ostatnim odcinku, zwieńczona świetną sceną na plaży, doprawiona świetnym "Got Nuffin" Spoona, lecącym w tle. Wydaje się, że to było tak dawno, całe wieki temu... Teraz następuje jakby delikatna przemiana. Znaczy, House znów odstawia szopkę, która ma jakiś podskórny sens. Wydaje mi się, że po prostu zaczął akceptować siebie. Nieśmiało, z lekkim dla siebie zaskoczeniem, ale myślę, że ten moment nadchodzi.
Jeśli zaś chodzi o grande finale, to myślę, że możemy spać (nie)spokojnie. Mam wrażenie, że Shore i Laurie zrobią coś takiego, że kopary nam poopadają. I, choć rozum podpowiada co innego, mam wrażenie, że będzie to coś o optymistycznym - choć piekielnie przekornym - wydźwięku.
Wszyscy jednym chórem wychwalają inteligencję i szczerość House'a, a jak się ma trochę bardziej świeże podejście, to dyskusja jest delikatnie tłumiona. Ciekawe metody...
A kłamanie wcale nie jest takie fajne. Trochę pracy nad sobą i się nie kłamie.
Bo to jest tylko serial. Mąż, żona, dzieci i jeszcze na dodatek szczęśliwi, to byłaby nuda. Stąd takie przekłamanie.
Heh, masz rację.
Problem w tym niestety, że większość z nas uczy się od innych, a szczególnie 'pięknych i mądrych'. Więc łatwo przejmujemy ten House'owy styl myślenia, co jest silnie destrukcyjne
Na pewno tak. Dlatego podkreślam zawsze, że to jest tylko serial i on ma służyć jedynie rozrywce. I należy jak najbardziej podchodzić do tego co na ekranie z dystansem:)
Załóżmy, że bierzemy przykład z doktorka. Ma błyskotliwy umysł, jest znakomitym specjalistą, ale czy jest szczęśliwy? Na pewno nie. I masz całkowitą rację, profesja to nie całe życie. Bo co poza życiem zawodowym ma dr House? Ano nic. Pusty dom, lęk przed związkiem, a jeśli już w nim jest, to okazuje się że nie umie w nim trwać. I tak to trwa, aż nasz pan doktor po prostu się zestarzał i co gorsza niczego się nie nauczył. Narcyz, kompleks Piotrusia Pana, na pewno tak. A to są cechy, które skazują doktorka na wielką przegraną. I z kogo tu brać przykład?
Zauważ, że pozostali bohaterowie też są nieszczęśliwi czy jak to trafniej nazwałeś, są nieudacznikami. Zastosowano tu wszelkie możliwe opcje dla podkreślenia barwności postaci: wieczny podrywacz-Taub, piękny doktor Chase sypiający z kim popadnie(oboje oczywiście po nieudanych związkach), nadwrażliwa Cameron usiłująca zapłodnić się spermą zmarłego męża, będąc żoną Chase'a(!), Trzynastka- raz dziewczynka raz chłopaczek, Foreman- z wybujałym ego i nasz dobry dr Wilson, nie pamiętam ile razy żonaty. Brakuje jedynie do kompletu jedynie geja. Istny melodramat. Tak się kręci seriale, im barwniej tym lepiej:)
Prawda. Oglądając takie rzeczy, z jednej strony wciągające i ciekawe, z drugiej absolutnie nie do naśladowania, lubimy podkreślać, że należy zachować dystans. Tylko jaka część społeczeństwa tak potrafi? Z młodych ludzi pewnie mało kto. Później się widzi wyznawców "Everybody Lies". Tak samo jest z grami, muzyką i wszystkim innym, czym karmią media. Czy jeśli gram w brutalne gry i mówię, że mam do tego dystans, to wszystko ok? Wydaje mi się, że nie. Nikt nie jest odporny na bodźce z zewnątrz. To, na co mamy wpływ, to czy pójść ze znajomymi na łąkę, czy puścić kolejny odcinek House'a. Poddawać się pod wpływ dobrych ludzi, dobrej lektury itp, albo zajmować rzeczami, które niszczą i udawać, że wciąż mamy do tego dystans
Osoby mówiące, że gry wzmagają agresje w 90% przypadków nigdy nie graly i pojęcia o grach nie mają:]
A co z pozostałymi 10-ma procentami, które grały w takie gry, albo badały osoby grające często, albo to i to? Które to osoby mówią, że brutalne gry zwiększają tolerancję na zło, znieczulają i utrudniają rozróżnianie dobra od zła? Plus potwierdzające to badania?
Gdyby tak było jak napisałeś, to powinno się zakazać słuchania ostrej muzyki, oglądania brutalniejszych filmów, itd. Zawsze znajdzie się jakiś procent ludzi nie radzących sobie z własnymi emocjami.
Może Diablo i GTA wywola agresje u 5latka. No tak to wina gry, znieczuliła go!! Tylko pytanie- co za KRETYN malym dzieciom daje grę dla doroslych? Genialni rodzice, bo mają gdzieś co robią ich dzieci. Nie klopotem jest zerknąć na obrazek PEGI, lub wpisać w YT nazwę gry.
To może bajki braci Grimm i fragment z "Dziwnego ptaka: "jej ukochane siostry leżały tam w misie, zamordowane i porąbane na kawałki... ale dziewczyna zaczęła zbierać odrąbane członki i złożyła je razem". Tak ku pokrzepieniu serc, na dobranockę.
Wszyscy ci, którzy są w posiadaniu oryginalnych zakupionych pudełek z płytami serialu zawsze będą mieli zarezerwowane specjalne dla nich miejsce. Pudełka ilekroć spojrzycie na nie, gdy przypadkowo będziecie sięgać po książkę obok czy cokolwiek innego zawsze będą uruchamiały pewne wspomnienia, tak samo z wszystkimi innymi rzeczami, które są związane z serialem. Wszystko to dzięki temu, że serial wywarł na nas ogromne wrażenie i nie dajcie sobie wmówić, że David Shore i cała reszta wyprała wam mózgi, bo serial nie jest zły i każdy analizując go zdaje sobie z tego doskonale sprawę, zapewne wielu z nas mógł zmienić nawet życie, bo ludzi inspiruje wiele rzeczy i w tym przypadku nieważne, co to jest, ważny jest fakt zasiania głęboko w nas ziarenka, które miejmy nadzieje dojrzeje, urośnie a na końcu wyda owoce. Mam tu oczywiście na myśli zrodzenie zamiłowania do medycyny. Chciałbym mając już wiele, wiele lat na koncie i będąc już na granicy życia i śmierci spotkać lekarza zajmującego się mną, który na pytanie, co go zainspirowało do studiowania medycyny uzyskać odpowiedź – Zaczęło się to od tego serialu, na pewno pan pamięta…
Tyle ode mnie.