10 lat dzieli obie ekranizacje... Miałam okazje przeczytać powieść pani Austen, dopiero później zdecydowałam się przekonać, czy jestem w stanie ''kupić'' to co oferują mi oba filmy... Generalnie Duma i uprzedzenie z '05 jest wersją dla Hollywood(np. Elisabeth, która wcale nie odpowiada, tej niepozornej dziewczyny z powieści Austen), z drugiej zaś strony mamy propozycję utrzymaną(moim zdaniem)w typowo staroangielskim stylu, nostalgia i monotonia, jednakże obsada wg. mnie dobrana trafniej, a co za tym idzie wersja z '95 jest dla mnie bardziej oddająca to co Austen wieki temu miała na myśli pisząc...
Rozpisałam się ten temat w topicu o wartościach aktorskich dwóch odtwórczyń Lizzy Bennet.
Moim zdaniem najnowsza ekranizacja jest po prostu fatalna. Nie chcę tutaj wyjść na ksenofoba, ale przeraża mnie to, jak Hollywood upraszcza sobie wszystko. Nieznoszę kiedy ktoś robi ze mnie idiotkę, a tak się czuję po obejrzeniu "Dumy i Uprzedzenia" z 2005 roku, a mogą powiedzieć to z całą pewnością, bo jestem świeżo po obejrzeniu.
Jestem leniwa, więc pozwolę sobie skopiować prawie całą moją wypowiedź i odrobinę ją zmodyfikowac z tamtego tematu, bo wszystko mieści się także w tym wątku.
W serialu zostały zachowane kanony piękna tamtych czasów, więc biją mnie po oczach chude, zabiedzone stworzonka takie jak Knightley, które były typowe dla pospólstwa, pełniejsza, okrąglejsza sylwetka stanowiła o statucie danego człowieka.
Co do roli samej Lizzy, odnoszę wrażenie, że panna Knightley bezczelnie kopiowała mimikę twarzy Ehle. Wszystkie uśmiechy i spojrzenia nieporadnie ściągnięte z koleżanki po fachu. Poza tym fakt, podobnie jak większość, nie mogłam znieść jej ciągłych chichotów, ale podejrzewam, że to było podyktowane myślą reżysera.
Moim zdaniem w całej tej ekranizacji nikt nie miał okazji wykazać się aktorsko, zupełnie tak jakby film był stworzony dla młodej Irlandki, by przekonać świat, że ta świeżynka w Hollywood naprawdę jest warta pieniędzy, które w nią pakują. Zarobili świetnie na wszystkich filmach, w których brała udział i bezczelnie to wykorzystują.
Ktoś powinien zabić tych ludzi za scenariusz. Rozumiem, że ekranizacja z 2005 roku nie mogła zajmować tyle czasu co mini serial z 1995, ale kto do cholery wpadł na takie niefortunne połączenia scen? Najgorsze jest jednak to, że gdyby nie fakt, iż czytałam "Dumę i Uprzedzenie" kilka razy, a także po angielsku nie miałabym pojęcia, o co właściwie chodzi. Wszystkie te wydarzenia tak szybko się toczyły, że człowiek nie miał czasu na chwilę refleksji, czy zastanowienia.
Wszystkie dialogi były tak przerażająco uproszczone, że aż biły po uszach. Rozumiem, że widzowie są coraz mniej wymagający, ale czy film ma być tanią rozrywką, czy ma stać na piedestale na równi z innymi sztukami jak muzyka, malarstwo, czy literatura? Jeśli jest muzą to wymagajmy czegoś od odbiorcy! Oryginalnych dialogów było jak kot napłakał, a serial ma tą przewagę, co jeszcze przyjemniejsze dla ucha, słuchając aktorów, a nie lektora, jestem szczęśliwa, że są to cytaty z powieści.
Nie podobało mi się także to, że ekipa odpowiedzialna za stroje położyła na to lachę, owszem, czasami zdarzyło się trafić ze strojem w epokę, ale to powinna być regułą, a odstępstwo przeoczeniem. Poza tym zapominanie o czepku na głowie zamężnej kobiety, rozpuszczone włosy panien, kiedy to moda nakazywała co innego i tych reguł sztywno się trzymano, bo moda zmieniała się raz na pół roku i nie podążanie za trendami tamtych czasów po prostu nie uchodziło?