Tak ma niby wyglądać amerykańska dyplomacja?
Jakaś kobieta zostaje zupełnie nagle, następnego dnia wysłana na ambasadora do UK (najważniejszego sojusznika USA) mając bardzo skromne przygotowanie (trzeba jej tłumaczyć procedury), niespecjalnie precyzyjne wytyczne, jednocześnie jest na bieżąco ze śledztwem w sprawie zamachu na brytyjski okręt. Kobieta jest witana w rezydencji przez stojącą na baczność służbę a jak wchodzi do ambasady to ludzie kiwają jej głowami znad komputerów. Ambasada ma tylko dwa samochody i mąż ambasadorki jeździ samochodem patrolowym brytyjskiej policji. Ambasadorka jest w jakiś sposób pokłócona ze swoim szefem (sekretarzem stanu), który nie wydaje jej żadnych poleceń a personel ambasady zajmuje się głównie PRem, życiem prywatnym ambasadorki, jakimiś ciuchami itd.