Bardzo chciałem polubić ten serial, ale niestety brakuje mu klimatu pierwszych dwóch części gier. Ba — nawet gdyby dla mniej obeznanego widza wprowadzili klimat z trzeciej części, nie byłoby źle. Zamiast brutalnej, mrocznej i ociekającej satyrą oraz czarnym humorem postapokaliptycznej rzeczywistości, dostajemy typowy „bethesdowy” brak zrozumienia klimatu i łamanie lore. Widać, że twórcy chcieli zrobić po prostu blockbuster — i nic więcej.
Co mam na myśli?
Zniszczenie Shady Sands, jednego z najważniejszych miejsc w uniwersum, to totalne pogwałcenie lore.
Chronologia wydarzeń – akcja serialu dzieje się po Fallout 4 (która swoją drogą jest jedną ze słabszych odsłon), ale wiele detali – od technologii po sposób działania organizacji (w tym nawet już wcześniej zepsutego przez Bethesdę Bractwa Stali) – nijak się ma do tego, jak wyglądało to nawet w tej czwartej części.
Vault-Tec jako główny zły – póki co organizacja jest przedstawiana jako centralny antagonista, co stanowi ogromne i haniebne uproszczenie w porównaniu z grami. Na razie nic nie wskazuje na to, by ten motyw był bardziej wielowarstwowy i rozproszony, jak wcześniej.
Przerysowanie postaci i melodramatyzm – Bethesda obrała kierunek przesadnego dramatyzowania, zwłaszcza w przypadku mieszkańców krypty. Owszem, wcześniejsze części też były momentami przerysowane, ale miało to sens – służyło ukazaniu brutalności, groteski i absurdów postapokaliptycznego świata (a pośrednio także naszego). W serialu i nowszych grach te zabiegi są puste – nie niosą treści, przez co całość często wali cringem.
Gdzie się podział klimat postapo? Świat serialu jest zbyt czysty i mało groteskowy. Brakuje handlarzy, gangów, osad – tego codziennego życia na pustkowiach. To, co nam pokazano, wygląda miejscami jak ludzie w tanich kostiumach z Allegro (szczególnie sceny z Filly).
Brak moralnej szarości – wszystko jest czarno-białe. W starych częściach balansowano na granicy cynizmu i absurdu. Nawet jeśli podejmowałeś „dobrą” decyzję, wiązały się z tym poważne konsekwencje i nieodwracalne zmiany. Tutaj tego nie ma.
Tempo narracji jest fatalne – przeskoki między wątkami są zbyt szybkie. Mój znajomy, który nigdy nie grał w żadnego Fallouta, stracił zainteresowanie po drugim odcinku, bo kompletnie nie rozumiał, kto jest kim i dlaczego świat działa tak, a nie inaczej. Ktoś powie: „może wyjaśnią to w kolejnych sezonach”. Tylko że widzowie, którzy już teraz się odbili, po prostu odpuszczą i przejdą do innej produkcji.
Maximus - kto uznał, że tak jak w przypadku Finna (czy jak mu tam było) z Gwiezdnych Wojen, robienie z czarnoskórego odważnego głupka i pierdołę to dobry pomysł? To akurat osobista rzecz, ale ta postać mnie irytuje niemiłosiernie.
Najgorsze w tym wszystkim jest to, że mieli gotowe, świetne historie na tacy – fabuła z pierwszej części gry była idealna. Zawierała wszystko, co sprawiło, że świat pokochał tę serię (nie wspominając o jeszcze lepszej, drugiej części). Nawet historia z trzeciej, nieco słabszej odsłony, byłaby świetnym wprowadzeniem do uniwersum dla nowych widzów.
Słabiutko, oj słabiutko...