Fallout, czyli Vault Tec, wioski, raidersi, krypciarze, ghule, handlarze, wariaci, dzikie ghule, bractwo stali, NCR, nadzorcy, prezydenci, frakcje, zmutowana przyroda, braminy, makaron z serem blanco, nuke cola, jety, stimpaki, wygrzewy, bronie i na deser Shady Sands, a wszystko podane w postnuklearnym świecie, gdzie wiecznie walczą o wpływy, spiskują i mordują, a całość dopełnia czarny humor i perk: KRWAWA JATKA. To wszystko przy realistycznych widoczkach i muzyce prosto z gier.
Wisienką na torcie jest ogniwo fuzyjne.
Czy czegoś mi brakowało ze świata gier? Chyba tylko Mutantów i ich miasteczka.
No ale zdaję się, że to jeszcze nie koniec.
Póki co, moja ocena to 10/10.
Nie potrafię sobie wyobrazić, co mogłoby być tam zrobione i pokazane lepiej.
Losy i decyzje głównych bohaterów? Każdy gra swoim sposobem, podejmuje swoje decyzje i rozwija postać w swoim kierunku, a mnie nic do tego. Twórca też stworzył własną postać i nią zagrał.
Ja pierwszy raz w życiu obejrzałem film, którego akcja dzieje się w świecie z mojej gry. W świecie który poznałem wcześniej i w którym sam się poruszałem. Ja też strzelałem do tych samych ghuli, schodziłem do krypt i starałem się nie szukać zwady z bractwem stali. Zdawało mi się, że bohaterowie filmu handlowali u tych samych handlarzy i u tych samych specjalistów naprawiali swój sprzęt. Oni też płacili kapslami.