Bezspoilerowo na temat pierwszego odcinka drugiego sezonu "Fallouta" mogę powiedzieć na pewno, że seans nie nastroił mnie pozytywnie na następne epizody. Oczywiście na ten moment jest za wcześnie by osądzać całość, ale już po poziomie reżyserii wiadomo mniej więcej jakiego typu widowiska możemy się spodziewać.
Odcinek zaczyna się od słów, których nie powstydziłby się prawdziwy fan Gothica: "CZŁOWIEK, KTÓRY WIEDZIAŁ". Nie chodzi tu jednak o Gomeza a o Pana House znanego z "Fallout: New Vegas". Pierwsza bardzo ważna i wprowadzająca w błąd kwestia: mamy tutaj dwóch aktorów wcielających się w tę samą postać. O co chodzi? W pierwszym sezonie House'a zagrał Rafi Silver, z kolei w sezonie drugim gra go Justin Theroux. W trakcie początkowej retrospekcji na ekranie telewizora ukazuje się tego pierwszego - który jest prawdopodobnie dublerem House'a dla zabezpieczenia jego prawdziwej tożsamości - a sekundy później zostaje nam przedstawiony ten prawdziwy i ludzie oczywiście go nie rozpoznają. Choć obecność powyższego w tym epizodzie jest jedynie szczątkowa, to na przestrzeni 60 minut jest on wspominany dosyć często przez różnych bohaterów, gdzie dla jednych jest sprzymierzeńcem a dla innych wrogiem. Na tym etapie - jeśli nie doszło tu do retconu lub sprytnego twistu fabularnego - wygląda na to, że Robert House przetrwał wydarzenia znane z gry i choćby na podstawie dostępnych materiałów promocyjnych możemy wywnioskować coś, co fanom serii może się nie spodobać. Zdaje się, że serial bardzo swobodnie potraktował wydarzenia znane "Fallout: New Vegas" i nie ustanowił żadnego z zakończeń jako kanonicznego. W tym odcinku dostrzegamy Vegas jedynie z daleka, ale bliższe jego doświadczenie w wymiarze telewizyjnym jest kwestią czasu i możemy się go spodziewać w następnych epizodach.
Potem następuje wyjście z retrospekcji i przenosimy się na Pustkowia Mojave do osady Novac - miasteczka z wielkim dinozaurem w pobliżu New Vegas. Stykamy się tam z jednym z oddziałów Wielkich Chanów (ang: Great Khans), którzy pojawili się już w pierwszej części gry, gdzie jako Przybysz z Krypty odbijaliśmy z ich rąk Tandi - córkę wodza Cienistych Piasków, która wiele lat później została prezydentem Republiki Nowej Kalifornii (NCR). Jeden z gangusów zażywa tutaj Jetu (Odlot) - bardzo silnego narkotyku który pojawił się po raz pierwszy w "Falloucie 2". Bardzo chciałbym tutaj docenić scenografię i kostiumy, które są wierne tym, które kojarzymy z "Fallouta: New Vegas". W scenie z Novac znajduje się również subtelne nawiązanie do najważniejszego questa w tym miasteczku znanym z gry i chodzi tutaj o stanowisko snajperskie które dawniej zajmował Boone - jeden z najskuteczniejszych towarzyszy jakich możemy pozyskać. Na przestrzeni raptem 15 minut mamy tu więc całą masę nawiązań do produkcji Obsidianu i fani wypatrzą je natychmiastowo. Doświadczanie tego wszystkiego w czasie rzeczywistym naprawdę cieszy oko, ale niestety nie obyło się bez problemów. Mam tutaj poważne zastrzeżenia do realizmu, gdyż scena w Novac została napisana w mało wiarygodny sposób. Obiecałem że uniknę spoilerów, więc ograniczę się do stwierdzenia, że zachowanie Lucy jest tutaj po prostu idiotyczne i nie ratuje jej nawet to, że pochodzi z Krypty żyjących pod kloszem odklejeńców. Mam też obiekcje wobec sprawności z jaką obsługuje broń i nawet na tak stosunkowo bliskim dystansie trzeba brać poprawkę na postawę (zamiast kucać i opierać karabin o podstawę Lucy po prostu stoi), wiatr (wpływający na trajektorię pocisku), odległość (grawitacja), oddychanie, spust, etc. Przedstawiona nam już jako pacyfistka specjalizująca się w naukach ścisłych i retoryce bez problemów trafia w malutkie cele będąc pod sporą presją. Nic tu nie ma sensu. Scena wypada głupkowato, ma charakter stricte komediowy nie starając się nawet trochę o zachowanie pozorów realizmu i tym sposobem sugeruje widzowi z jakim rodzajem reżyserii będzie miał do czynienia. Szczerze mówiąc, pierwsze wrażenie jakie odniosłem po tym wprowadzeniu nie należy do pozytywnych. Fani serii, którzy cenią sobie surowy i okrutny obraz pustkowi prawdopodobnie złapią się tutaj za głowę. Niestety do bólu generyczny i popkulturowy charakter całej sekwencji nie przypadł mi do gustu i nawet subtelne nawiązania do wariantu systemu VATS znanego z "Falloutów" postawionych na silniku Gamebryo i Creation Engine oraz kultowe "Big Iron" grające w tle nie zdołały uratować tej sceny. Może mniej wrażliwi na detale i bardziej wybaczający widzowie przymkną na to oko.
Potem odcinek nieco się uspokaja i już zaczyna to wyglądać znośniej. Odnoszę wrażenie, że serial lepiej radzi sobie pod kątem scenariusza, dialogów i uwypuklania relacji między postaciami kiedy na ekranie niewiele się dzieje, natomiast w scenach akcji popada w generyczne schematy i klisze znane z typowych hollywoodzkich produkcji. Sezon pierwszy cierpiał na tę samą ambiwalencję i widzieliśmy to przy absurdalnie latającym pancerzu wspomaganym czy strzelającej (i żałośnie pudłującej) wieżyczce Enklawy.
Na uznanie zasługują pejzaże i operowanie skalą. Pustkowia wyglądają świetnie i fajnie było zobaczyć Mojave z filmowej perspektywy. Dobrze też prezentują się Krypty wraz z całym ich inwentarzem, ale dialogi tam prowadzone wzbudzają we mnie sprzeczne odczucia. Rozumiem że konkretna Krypta z serialu prezentuje się jak klosz gdzie jego mieszkańcy są totalnie odklejeni i nieświadomi niebezpieczeństw na zewnątrz, ale na tym etapie znajdujemy się już w 25 minucie odcinka a ja jako widz chcący zanurzyć się w postapokalipsie nie widzę tu cech charakterystycznych dla gatunku: nihilizmu, brudu, przetrwania najsilniejszych. Humor - jest, ale jak na mój gust odrobinę zbyt mocno wyeksponowany i wykalkulowany pod niedzielnego widza, a nie fana serii.
Nadal uważam że retrospekcje to jedna z najlepszych części serialu. Podczas gdy wizja postapokalipsy prezentuje się w tym odcinku raczej komicznie niż przerażająco, tak w świecie przedwojennym intrygę polityczną i widmo nadchodzącego końca świata oglądało mi się ze szczerym zainteresowaniem. Jest to duży plus, bo ta część uniwersum "Fallouta" nie została mocno wyeksponowana w grach i cieszy mnie że w serialu nie potraktowano jej jako wypełniacza. Jednym z łączników między starym a nowym światem jest Cooper (Ghul) i mam co do niego dobre przeczucia tak samo jak w sezonie pierwszym.
Generalnie całość wypadła przeciętnie. Nie ma szału, ale też nie ma wielkiej tragedii - da się to oglądać, ale raczej było to dla mnie nieustanne wpadanie na zmianę ze stanu zaintrygowania w zażenowanie. Może następne epizody okażą się ciekawsze.