Choć serial zapowiadał się interesująco, jego rodzima stacja anulowała go po pierwszym sezonie. Z jednej strony mała oglądalność, z drugiej grono fanów zachwyconych serią, a prawda jak zawsze pośrodku.
Największą wadą, jak i zaletą serialu jest sam pomysł. Jest niebywałą zaletą, ponieważ jest świeży, wprowadza do serialu trochę rozważań deterministycznych oraz wyróżnia go na tle wielu innych niesamowicie do siebie podobnych seriali sensacyjnych. Jest też wadą, ponieważ ciężko przedstawić wpływ takiego kataklizmu na społeczeństwo w jak najszerszej perspektywie, a sami widzowie oczekiwaliby prób udowodnienia fałszywości samych wizji, jak i też ich spełnienia, w myśl antycznych tragedii - przy tak gigantycznej populacji to przecież nierealne (wielu widzów odejdzie od serialu z powodu przebiegu akcji).
Szczerze mówiąc pomysł tego serialu uważam za karkołomny, także sam fakt utrzymania pewnego poziomu całej serii uważam za spory sukces.
Są jednak dwa elementy tego serialu, które mnie irytowały -dialogi i dobór aktorów.
W dialogach najbardziej irytujące było ich rozbudowanie i otwartość. Bohaterowie niemal co chwila odsłaniają się przed swoimi kolegami - przypominając swoje wizje, wyjaśniając motywacje działania, czy jasno wykładając swoje obawy. Najgorsze kwestie przypadły Brianowi O'Byrne grającego ojca eks-alkoholika, który w wizji widzi siebie u boku uznanej przed laty za zmarłą córki. Niemal w każdym odcinku powołuje się na swoją wizję - czy to w rozmowie z Benfordem, córką, czy ludźmi z Afganistanu, których widział jedynie we wspomnianej wizji. Szczególnie naraziła mi się jeszcze Janis grana przez Christine Woods, która w jednym z ostatnich odcinków przeprowadzi bardzo spokojną rozmowę z kolegą, który otwarcie jej powie że żywi do niej urazę - szkoda tylko że tego nie słychać. Przez nie w tym serialu poczułem nutę fałszu.
Obsada aktorska, choć całkiem przyzwoita, nie jest zbyt przekonująca w swoich rolach. Nie wiem na ile to kwestia dialogów, ale ciężko mi było uwierzyć w charaktery tych postaci. Według mnie pozytywnie wyróżniali się Courtney Vance, Peyton List i Zachary Knighton. Do głównej trójki musiałem się sporo czasu przyzwyczajać - do Demetriego w końcu mi się nie udało, ale Joseph Fiennes jako Benford wypadł całkiem dobrze, zwłaszcza w późniejszych odcinkach.
Serial miał spory potencjał, ale tylko jego część została wykorzystana. To wystarczyło aby serial dało się oglądać, ale było to też za mało aby konkurować z uznanymi tytułami jak "Dexter", "CSI", "House", czy "Fringe". To niestety nie ta klasa, ale i tak jest całkiem nieźle. Szkoda tylko, że zabrakło kilku istotnych wyjaśnień w finale, bo teraz jest mała szansa na to, że je poznamy.
2/5