Dopiero zaczynam się wciągać w ten serial, i choć na początku byłam nastawiona
bardzo sceptycznie, to teraz mogę powiedzieć, że jest to jeden z moich ulubionych seriali.
Wszystko przez moje uwielbienie do musicali.
Doszłam właśnie do odcinka przełomowego, najlepszego, wręcz genialnego- pod
względem muzycznym. The power of Madonna sprawił, że zaczęłam odkrywać kim
naprawdę jest Madonna. Czasy mojej młodości to raczej Britney Spears, nie Madonna.
Niektórych piosenek użytych w tym odcinku nie słyszałam z kilka/naście lat. Skądś je
znam, ale jakby były zakopane gdzieś głęboko w otchłani mojej pamięci. A okazuje się,
że warto je wyciągnąć z tej pamięci. To co zrobiła ekipa Glee jest niesamowite. Dla
mnie- odkryła Madonnę na nowo.
Fakt faktem, że serial jest dość dziwny. Moje początkowe nastawienie było negatywne,
bo film był i może wciąż jest słaby fabularnie. Nieżyciowy, i na maksa przerysowany. Sam
Schuester irytował swoją nieporadnością, brak w nim nauczyciela, mentora. Nie wie
czego chce i jak prowadzić chór. Mam wrażenie, że chór radzi sobie lepiej sam, bez
niego. Mają lepsze pomysly. Choć może mieli. Schuster może się rozwija, zobaczymy.
Wydaje mi się, że każdy serial wciąga. Jeśli nawet Klan potrafi wciągnąć ( a potrafi), to
naprawdę, coś w serialach jest takiego, że nie skończy się na jednym odcinku. Coś... no
wiaodmo, niedokończone wątki, które nas interesują. Ale, mniejsza o to. Myślę, że Glee
to serial, który wprowadza coś, co zawsze chcieli zrobić twórcy musicali. A może porostu
ja zawsze chciałam to zrobić:D Wpleść znane piosenki w film fabularny.
Każdy musical jest fabularnie nieskomplikowany, bo opiera się przynajmniej w połowie
na muzycznej stronie. I dobrze. Tutaj mamy jeszcze to przerysowanie postaci i strasznie
moralizatorskie ...przesłania. Może drażnić. I drażniło, ale do czasu gdy nie zakochałam
się w tym, że mam ciągnący się musical, który się nie konczy, bo zawsze mam kolejny
odcinek. Przynajmniej narazie.