„Gra o Tron” przyzwyczaiła nas już do świetnie prowadzonych postaci – bohaterowie tacy jak Jon Snow, Arya Stark czy Jaime Lannister stale się rozwijają a ich ewolucja jest bardzo wiarygodna.
Po dzisiejszym odcinku, na tle tych rewelacyjnie napisanych postaci, Stannis Baratheon wypada kuriozalnie. Nie chodzi mi tu o jego zgodność z książkowym pierwowzorem – aż tak mi na tym nie zależy; serial to adaptacja, która rządzi się swoimi prawami i trzymanie się szczególnie tych ostatnich części sagi byłoby dla niego zabójcze. Lubię to, co zrobili z Sansą; nie przeszkadza mi sam pomysł z Jaimem w Dorne (choć jego wykonanie pozostawia wiele do życzenia). Ważne, żeby był zachowany duch/idea materiału adaptowanego, przewodnie motywy oraz sedno kluczowych postaci.
To, co twórcy robią ze Stannisem, woła o pomstę do nieba nie tyle z powodu nietrzymania się książkowego pierwowzoru, ile z powodu niekonsekwencji w prowadzeniu tego bohatera. W drugim sezonie wszystko było w porządku; Stannis był dobrze wprowadzony i rozwinięty, miał swoją głębię oraz interesujące relacje z Melisandre i Davosem. Trzeci sezon radził już sobie z tym nieco gorzej - można było znaleźć parę jasnych punktów w jego rozwoju (Shireen), ale jednocześnie pojawił się też jeden spory zgrzyt ("od tak" rzucony wyrok śmierci). W czwartym sezonie Stannis prawie nie występował, więc tu raczej panował zastój (wzmocniono tylko jego więź z córką).
Na tle tych dwóch poprzednich sezonów, piąty wydawał się być prawdziwym objawieniem pod względem ewolucji Stannisa. Wydawało się, że twórcy wreszcie mają pomysł na jedną z kluczowych postaci sagi. Uwydatnili jego istotne cechy, dzięki którym jest tak interesującym, wielowymiarowym bohaterem/antybohaterem (upór; bezlitosne dążenie do praworządności; skłonność do uszczypliwości; inteligencja); na dodatek scenarzyści po raz kolejny rozwinęli jego relację z córką i obdarzyli go ciekawą więzią z Jonem Snow; pokazali także, że jako jedyny z władców chce bronić królestwa przed Innymi, największym zagrożeniem dla Westeros. To wszystko było bardzo potrzebne, bo po śmierci Robba Starka nie ostał na kontynencie ani jeden lider, którego losy chciałoby się śledzić; któremu można było choć trochę kibicować.
Okazało się jednak, że ten cały, całkiem zgrabnie poprowadzony wątek miał jedynie prowadzić do „szokującej” kulminacji. Scena śmierci Shireen to jeden wielki szantaż emocjonalny i jedna z najokrutniejszych, najstraszniejszych scen, jakie widziałem w życiu. Twórcy wzięli sobie za punkt honoru, by zszokować widza; niestety kłóci się to z całym dotychczasowym rozwojem Stannisa. Gdzie się podział jego upór, który był wielokrotnie podkreślany, szczególnie w siódmym odcinku? Stannis bez zastanowienia postanowił spalić swą własną córkę – gdzie się podziała jego więź z Shireen? W trzecim sezonie Stannis miał wątpliwości co do spalenia Gendry’ego – nieznanego chłopca z nizin (dlatego poszedł uwolnić Davosa z więzienia). Bez zająknięcia poświęcił natomiast własną córkę; córkę, która znaczyła dla niego tak wiele. Ich więź była kilkakrotnie podkreślana, zatem scena egzekucji bez dużych wątpliwości z jego strony wypada nierealnie (szczególnie że w ostatnim odcinku bez wahania odprawił Melisandre). No i na koniec – gdzie się podziała jego inteligencja i praworządność? Zabicie jedynego dziedzica jest idiotycznym ruchem; okrutna egzekucja córki – barbarzyństwem, które przyniesie jedynie niechęć ludu wobec władcy.
Ta jedna scena zniweczyła całą ewolucję Stannisa; twórcy obrali najmniej prawdopodobne rozwiązanie tego wątku, za to najbardziej szokujące. Showrunnerzy „Gry o Tron” pałają wyraźną niechęcią do książkowego wizerunku tej postaci i w jej prowadzeniu popisali się niesamowitą głupotą i niekompetencją. Stannis wypada przy innych bohaterach serialu niczym karykatura człowieka, która z odcinka na odcinek zmienia charakter. Scenarzyści wykazali się wręcz chamstwem wobec widzów. Przez cały sezon prowadzili do tego, by widz polubił ostatniego ocalałego pretendenta z Wojny Pięciu Królów i by tym mocniej znienawidził go pod koniec. Jest to strzał w stopę, bowiem w Westeros nie pozostał żaden lider, którego losy chciałoby się śledzić. Teraz ten konflikt jest jałowy.
"Gra o tron" opiera się na postaciach oraz relacjach między nimi i do tej pory robiła to naprawdę dobrze. Nie sądziłem, że kiedyś poziom prowadzenia postaci upadnie tutaj tak nisko.