PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=542743}

Haven

2010 - 2015
7,2 5,9 tys. ocen
7,2 10 1 5868
Haven
powrót do forum serialu Haven

Od seriali produkowanych przez SyFy nie można wymagać zbyt wiele. Ich niskobudżetowe produkcje adresowane są do pasjonatów gatunku, albo widowni w przedziale wiekowym 10-13. Przez chwilę wydawało się, że "Haven" może być chlubnym wyjątkiem. Dokładnie przez 1,5 sezonu. Końcówka sezonu 2 spowodowała że czekałem z nadzieją na sezon 3. Po obejrzeniu sezonu 3 pomyślałem, że nawet najlepszym zdarza się spadek formy. Sezon 4 pokazał, że twórcy nie mają pojęcia jak zakończyć historię, więc na razie tłuką miernotę, która i tak się sprzeda bo jest romans.

Wytykanie błędów scenariusza w poszczególnych odcinkach chyba mija się z celem. Większość z nich nie ma wpływu na główną oś fabuły. Najgorsze jest to, że ślepa uliczka w którą zabrnęli scenarzyści nie daje żadnych nadziei na lepszy sezon 5 (bo to że powstanie jest dla mnie pewne).
Mamy Audrey, która nagle zrobiła się zła i trzeba będzie ją sprowadzić na dobrą drogę (inaczej fani się rozczarują). Mamy Nathana, który tego dokona, bo w końcu miłość może wszystko (inaczej gospodynie domowe się rozczarują). Mamy Jennifer, która dzięki tragicznej grze aktorskiej (nawet jak na standardy SyFy) pewnie wyleci z obsady. Jest Duke, który pewnie zostanie uzdrowiony przez złą Audrey w zamian za pomoc w sprowadzeniu Wiliama. No i Vinca, który pewnie w końcu dokopie się w starych legendach rozwiązania wszystkich problemów. Możliwe, że nie raz przeniesiemy się w przeszłość żeby zobaczyć początki Mary i Wiliama i dowiemy się że pochodzą z krainy w której skrzypłocze mają ludzkie oczy.
Rzecz jasna diabeł tkwi w szczegółach i dzięki dobrej realizacji, ciekawej narracji, porządnej grze aktorskiej, coś jeszcze można z tego wycisnąć. Twórcy mogą zaskoczyć nas ciekawymi wątkami pobocznymi, wprowadzeniem nowych bohaterów, nieoczekiwanymi powrotami starych, ale... szczerze nie liczyłbym na przełom.

zdk

Problem z Haven polega na tym, że to serial niezrealizowanego potencjału. Twórcy za każdym razem zaczynają coś, co wygląda bardzo obiecująco, po czym rozwalają to o ścianę, bo fanservice przeważa nad prowadzeniem sensownej historii.

Będą SPOILERY, bo muszę się wyżyć. ;)

Tak jak piszesz - drugi sezon obiecywał nam złote góry. Byłam pewna, że zobaczymy jakiś stanowczy zwrot odnośnie Duke'a - byłam pewna, że zobaczymy coś w rodzaju tego, co w tym sezonie zaserwował nam Wade Crocker. A przynajmniej, że będzie jakiś dylemat: ostatecznie spadła na niego śmierć Evie (jaka by nie była, ostatecznie źle jej nie życzył), rodzinny "spadek" i ciągnącą się od 1 sezonu "klątwę" człowieka z tatuażem. Byłam przekonana, że te wszystkie rzeczy są po coś, że prowadzą do uwiarygodnienia zmian zachodzących w postaci. Aaaale nie, bo po co. Tak samo myślałam, że w tym sezonie skasowanie "trouble" Duke'a będzie mieć jakiś wpływ na fabułę. Wade był fajnym pomysłem, naprawdę, podobało mi się to. I też aż podskoczyłam na siedzeniu myśląc, że Duke dostanie teraz jakiś ciekawy dylemat wewnętrzny, a brak podręcznego "likwidatora troubles" skutecznie utrudni życie bohaterom i zmusi ich do kombinowania, jak poradzić sobie z sytuacjami niemożliwymi. No i lipa. Morderstwo brata spłynęło po Duke'u jak po kaczce, podobnie jak wcześniej śmierć żony, a skoro jego "trouble" miał zostać przywrócony, to ja naprawdę nie wiem, po kiego grzyba go było zabierać w ogóle? Życie może być losowe i bez sensu, ale fabuła serialu, filmu, książki czy czegokolwiek ma mieć sens i wydarzenia mają dokądś prowadzić... Czy scenarzyści potrzebują, żeby ich tego uczyć?!

Tego, co robią z Audrey w ogóle mi się nawet nie chce komentować. Z ciekawej postaci zrobiła się jakaś plastikowa, niezdecydowana, ktoś jej odebrał "jaja". Nie mogę odżałować.

Nathan z mojego ulubionego bohatera zrobił się całkiem nijaki. Nie wiem, czy potrafiłabym powiedzieć, co właściwie robił w tym sezonie, bo niestety chyba nic. Jedynie wodził oczami za Audrey... Dobrze zrobiony wątek miłosny nie może wybijać się na pierwszy plan i definiować bohaterów. Przez pierwsze dwa sezony było naprawdę fajnie, bo Audrey i Nathan byli przede wszystkim drużyną, współpracowali, działali, coś się działo. Uwielbiałam ten duet i kibicowałam ich wątkowi romantycznemu, bo rozwijał się w tle i nie przeszkadzał, będąc przy tym kompletnie rozbrajająco uroczym. Pamiętam, że widząc scenę z końca 2 sezonu, w której Nathan podejmuje decyzję o zostaniu przywódcą Troubled, bo "czasem ryzyko popłaca" myślałam, że oto przed nami sezon, w którym zobaczymy Nathana, który wreszcie zna swoją rolę, podejmuje odpowiedzialność i rozwinie się w prawdziwego bohatera. I wiedząc, że sezon 3 musi przynieść przeszkody dla romansu Nathana i Audrey obstawiałam właśnie, że będą to jakieś zewnętrzne przyczyny wynikające z obarczającej oboje odpowiedzialności, gdzie po prostu będą sprawy ważniejsze, a miłość pozostanie jak wcześniej głębokim motywatorem, że to wszystko ma sens i że działają również po coś dla siebie, nie tylko dla dobra społeczności. I co? I lipa. Oglądając początek 3 sezonu nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że czytywałam dużo lepsze fanfiction... I tak zostało do teraz. Że milczeniem pominę rozwiązanie zagadki Colorado Kida, bo naprawdę, to chyba wymyśliła dwunastolatka.

Co mnie boli jeszcze, to że pierwsze dwa sezony serwowały nam jakiś rozwój relacji między postaciami. Było pełno scen podkreślających powracający cykl Troubles, mieliśmy wrażenie zazębiania się zdarzeń pomiędzy pokoleniami, pewnego powtarzalnego wzoru, który nadawał Troubles ten wymiar pradawności, a w Haven tworzył poczucie wspólnoty, tego że wszyscy znali wszystkich i byli połączeni jakąś niewidzialną więzią. Miliśmy sceny podkreślające znaczenie przyjaźni, współpracy, jak np. Duke i Nathan, którzy niby się nie znosili i w życiu by się nie przyznali, że tak naprawdę jeden by za drugiego w ogień skoczył. Mieliśmy Dave'a i Vince'a, którzy chronili Audrey ze względu na własną przeszłość. Mieliśmy fakt, że Lucy współpracowała z szeryfem Wournosem, jak teraz Audrey z Nathanem. Teraz nie tylko nic się ze sobą nie klei w fabule, ale też między postaciami. Ogląda się to jakby ktoś wrzucił garść osobnych wątków do worka i potrząsnął - nie ma w tym planu, logiki ani żadnych wiązań między poszczególnymi elementami.

Nadal lubię Haven, chyba tylko dlatego, że lubię myśleć, że ten serial naprawdę MA potencjał. Bo ma. Mam nadzieję, że scenarzystom rozum wróci.

ocenił(a) serial na 6
Ilmariel

No właśnie "potencjał" to słowo którego zabrakło w mojej wcześniejszej wypowiedzi. Trochę celowo.
Rzecz w tym, że sam pomysł na umiejscowienie akcji w małym miasteczku (gdzie teoretycznie każdy każdego zna) daje nieskończoną ilość wariantów relacji międzyludzkich. Jest potencjał i jest pierwsze "ale": scenarzyści przedstawiają nam niespójny portret głównych postaci. Każdy może dokonać w danej sytuacji zaskakujących wyborów (co skonsternuje na chwilę widzów, może wywoła jakiś ciekawy suspens), ale tym samym relacje między bohaterami staną się mniej wiarygodne. Coś za coś. Pierwszy z brzegu przykład: postać Audrey z krwi i kości przyciągała uwagę przez pierwsze dwa sezony. Kiedy zaczął formalizować się jej związek z Nathanem, pojawiły się dylematy, dziwne przemyślenia, nielogiczne wybory, zobaczyliśmy że ta opoka społeczności nie wie czego chce. Przez to że jej postać zrobiła się bardziej nieprzewidywalna, straciła to co ją budowało i stała się nijaka.

Kolejna rzecz z wielkim potencjałem do skonstruowania ciekawej fabuły to relacje międzypokoleniowe, czy ogólnie rodzinne. Same "kłopoty" są w końcu przypadłością rodzinną. Niestety w pierwszym sezonie poza ojcem Nathana nie zobaczyliśmy jakiegoś rozwinięcia tego tematu. Mamy w kilku odcinkach dwie kwestie na krzyż wypowiadane przez rodziców "dotkniętych", którym pomagają główni bohaterowie i tyle. Wątek Wade'a Crockera okazał się zwykłą zapchajdziurą. Poza tym że przyczynił się do śmierci Jordan (której rola w sezonie 4 polegała na pojawianiu się znikąd i straszeniu Nathana śmiercią, co notabene było chyba najgłupszym pomysłem skoro wiedziała że Nathana może zabić jedynie zakochana Audrey aby zakończyć "kłopoty") i pokazał ciemną stronę Crockerów, nie wpłynął w żaden sposób na fabułę.

Inna rzecz to połączenie legend z indiańskich plemienia M'khai (nie wiem czy dobrze zapamiętałem) z realiami współczesnymi. Jest potencjał? Nieskończony. Rozwinięcie tego wątku nawet w najdziwniejszy i najbardziej pokrętny sposób dałoby dodatkowy smak, aurę jakiejś odległej tajemnicy, zapomnianych wierzeń. Poza kilkoma niezwiązanymi ze sobą przebąknięciami Dave'a i Vince'a nie mamy nic. Po cichu przeczuwam, że twórcy trzymają to na czarną godzinę, ale wprowadzenie wątku na sam koniec całej historii będzie równie karkołomne jak pominięcie go w ogóle.

Zgadzam się, że potencjału w "Haven" nie brakuje. Niestety ten potencjał wykorzystują autorzy fanfiction, zaś twórcy serialu karmią nas sprawdzonymi trickami. Tak jakby sami przestali wierzyć, że potrafią stworzyć coś nowego i bardziej interesującego.