W przeciwienstwie do wielu, jestem w stanie uwierzyc w prezydenta Walkera-slepe kocie we mgle.
Dlaczego? On byl w pierwszej kolejnosci biznesmenem/menadzerem, dopiero w drugiej - o ile w ogole
- politykiem. Do polityki, tylko regionalnej (byl gubernatorem), zapewne trafil troche z przypadku.
Moze partyjne szychy zaprosily go, widzac w nim zbawce lub wzmocnienie dla lokalnych struktur,
jak to czesto bywa z ludzki wchodzacymi do polityki majac powazny dorobek w innych dziedzinach.
A moze wciagnal go jakis stary znajomy, ktory zrobil kariere w lokalnej polityce - tez duzo jest takich
ludzi.
Walker jako gubernator swietnie sie spisal, wiec znowu troche z przypadku zostal kandydatem na
prezydenta jako czarny kon.
Pomiedzy druga kadencja Busha a kadencja Walkera jest dziura - byl ktos, kto sie nie spisal lub
ograniczal go wiek. Tego nie ma nigdzie w serialu, ale postawilbym na to, ze w 2008 prezydentem
zostal McCain lub Biden - obaj w mocno sedziwym wieku i mocno uwiklani w party politics. Do
tego czkawka po kryzysie 2008. Wiec na wybory 2012 potrzebny byl ktos swiezy i mniej
polityczny, a jednoczesnie dobry w tematyce gospodarczej.
Partyjny establishment postanowil wypromowac "wschodzaca gwiazde" bez wlasnego politycznego
zaplecza (jasno bylo powiedziane w 1x01, ze Walkera popieral m in Underwood - a wiec
establishmentowy beton). W partii nastapil pewnie nieurodzaj kandydatow, wiec siegneli po Walkera.
Kogo w wyborach '08 lub '12 wystawilaby Partia Demokratyczna, gdyby nie mieli Obamy? Byla
Hillary Clinton, ale to bardziej kandydatka medialno-establishmentowa, a w "czystej"
kampanii srednio sie sprawdzila. Poza nia sami partyjniacy, ktorzy tlumow by nie
pociagneli.
Dodajmy jeszcze, ze Walker na VP'a wzial gubernatora duzego stanu, wiec sam
byl pewnie z jakiegos malego (jak sprawdzilem w Wiki - z Colorado) - a w takich z natury rzeczy jest
wiecej "pracy u podstaw" a mniej politykierstwa. Ludzi jest mniej a lepiej sie znaja, efekty pracy
widac szybciej i wyrazniej. Popatrzcie, jak Romney radzil sobie w "pelnokrwistej" kampanii, a jak
wczesniej jako gubernator.
Z drugiej strony, pokazuje to tez slabosc polityczna Walkera. Potrzebowal na VP kogos mocno
umocowanego politycznie jako przewodnika. W podobnym charakterze opiekuna, choc w wymiarze
bardziej merytorycznym niz instytucjonalnego Waszyngtonu, Bush mial Cheney'a
a Obama Bidena.
Podsumowujac, Garrett Walker to prezydent-technokrata z misja "fix the country", ktory nie mial ani
doswiadczenia w tzw. "Waszyngtonie" jako synonimie party politics (od tego mial miec partyjny
establishment, ktory go wypromowal), ani swojego mocnego zaplecza politycznego (ludzie z rzadow
stanowych raczej nie trafiaja do rzadu wraz ze swoimi szefami, a i Walker pewnie mialby spore
trudnosci ze sciagnieciem do rzadu swoich wspolpracownikow z sektora prywatnego - kasa, misiu,
kasa). Na Boga, nawet Chief of Staff'a dostal w teczce! To z reszta bylo ewidentnym przegieciem w
scenariuszu, jednym z wielu drobiazgow psujacych efekt nowej jakosci w telewizyjnej political fiction.
Walker wprowadzil sie do Bialego Domu i zabral za "prawdziwa" prace, niedoceniajac wagi
politycznego zaplecza, ktorego filarem mial byc Underwood. Gdyby Frank nie rozpetal wojny
partyzanckiej, to Walker bylby dobrym merytorycznie (acz politycznie sterowanym - czy moze
bardziej nawigowanym) prezydentem.
Wszytko fajnie, ale nie jest szczególnie realistyczne, że prezydent jest idiotą. Gdyby do końca był tym kocięciem we mgle, to jeszcze by się to dało przełknąć. Ale przecież on przejrzał grę Franka! Odciął się od niego. I jeden patetyczny list nagle załatwił sprawę. Serio? I nagle prezydent w pełni mu ufa i powierza swój los w jego ręce, a ten go prowadzi na rzeź, realizuje swój plan, a prezydent już całkowicie ślepy uważa go za swojego przyjaciela. Dużo bardziej by mi się podobało, gdyby Frank i Tusk się dogadali i wykiwali prezydenta, niż opcja, że prezydent wykiwał się sam. Jedyna opcja, która mogłaby obronić takie poprowadzenie fabuły, to zrobienie z ustąpienia prezydenta intrygi, która ma pogrążyć Franka. Tylko i to się w sumie nie da obronić, bo zrezygnowanie z najwyższego urzędu, żeby zakulisowo dopiec rywalowi. Nie, to się kupy nie trzyma. Totalne rozczarowanie zakończeniem. I nie tym, że Frank dopiął swego, a tym jak łatwo mu to poszło.
Uwazam, ze podnoszone przez Ciebie kwestie to bardziej problem slabosci scenariusza anizeli braku realizmu. Gdyby scenarzysci bardziej wyeksponowali Walkera, pokazali wiecej z jego prezydentury, to mysle, ze jako postac bylby on i jego postepowanie do obrony. Zacznijmy od tego, ze widzimy wszystko z perspektywy Franka, znamy jego dzialania i motywy; serial duzo by zyskal na wstawkach pokazujacych "zewnetrzna" perspektywe (co pojawialo sie w bardzo szczatkowych formach, jak spot super-PAC'u Friends of American Future).
Prezydent USA ma na glowie caly kraj, w tym sypiaca sie gospodarke, i swiat (Korea Polnocna, Iran - Obama dal sobie na luz z Ukraina przede wszystkim dlatego, ze potrzebuje zaangazowania Rosji w Iranie). A prezydent-technokrata Garrett Walker jest w Bialym Domu po to, by robic swoje. Czysta polityke i budowanie zaplecza pod policy making swiadomie pozostawil starym wyga - w 1 sezonie pozostawiajac sprawy kongresowe w rekach Underwooda a w 2 mianujac go wiceprezydentem mimo, a moze ze wzgledu na, jego latki establishmentowego betonu, typowego "Washingtonian". To tez dowod tego, jakim zaufaniem cieszyl sie Frank, ktory z reszta realizowal postawione przed nim "techniczne" zadania, jak przepchniecie reformy edukacyjnej przez Kongres. Dopiero, gdy Walkerowi zaczal sie ostro palic grunt pod nogami, zorientowal sie, ze cos jest bardzo nie halo a jego zaufany VP to epicentrum problemow. Wczesniej, co stwierdzila Linda w rozmowie z Frankiem, problemy dreczace administracje wydawaly sie efektem bledow Franka. Walker nie tyle przejrzal gre Underwooda sensu stricto - na to nie mial zadnych dowodow a jedynie swoje domysly - co dopuscil do siebie mozliwosc, ze te klopoty nie sa przypadkowe. Spojrz na sprawy z perspektywy "wczesnego" Walkera. Underwood jest Twoim silnym, wyprobowanym sojusznikiem jeszcze co najmniej z okresu partyjnych prawyborow, w Kongresie sprawnie realizuje Twoja polityke. W nagrode i dla wzmocnienia wlasnej politycznej pozycji mianujesz go VP'em. Underwood w nowej roli jakos sie nie spisuje. Pomyslisz raczej, ze - tak jak Matthews - nie czuje sie dobrze w nowej roli (w koncu natura wladzy legislacyjnej i wykonawczej mocno sie rozni - kongresowi fighterzy raczej rzadko trafiaja do Bialego Domu), czy ze Twoj sojusznik i polityczny przewodnik (w rzeczywistosci Cheney i Biden zostali VP'ami, aby pelnic role takich przewodnikow dla prezydentow bez doswiadczenia na poziomie centralnym) spiskuje przeciw Tobie i swiadomie destabilizuje kraj?
Ze Walker kupil liscik Underwooda, mi to az tak mocno nie zgrzyta. Tu znowu bardziej krytykowalbym wykonanie, niz plotline - zabraklo pokazania, jak Walker dochodzi do przedstawionych konkluzji.
Raz, zalaczone przyznanie sie do winy to jednak bardzo mocna rzecz. Underwood poszedl za rada Clair - wycial sobie serce i zlozyl na dloni Walkera.
Dwa, w gruncie rzeczy Walker nie mial zdanych twardych dowodow na knowania Underwooda a tylko swoja interpretacje wydarzen.
Trzy, Walker to liberal i poczciwina - tacy wierza, ze ludzie sa z natury madrzy, odpowiedzialni i przede wszytkim dobrzy.
Cztery. Walker oskarzyl Underwooda samemu bedac pod silna presja wydarzen i stresu. Mogl dojsc do wniosku, ze rzeczywiscie pomylil sie w swoich osadach (wczesniej juz raz ostro zjechal Underwooda a pozniej przeprosil).
Moze to glupio zabrzmi, ale moim zdaniem House of Card ogromnie by zyskalo, gdyby zostalo zrealizowane w takiej konwencji, jak np. anime Death Note (mam na mysli sposob przedstawienia dzialan i wydarzen, pod wzgledem fabuly i swiata przedstawionego oba oczywiscie nie maja absolutnie nic wspolnego). Zyskaloby merytorycznie, ale w warstwie finansowej przegraloby z kretesem, stajac sie niestrawne dla masowego widza.
Zainteresowałeś mnie tym ,,Death Note" - co konkretnie masz na myśli? Czytałem zarówno mangę, jak i widziałem anime, ale nie rozumiem o jakiej konwencji mówisz. Chodzi o wydarzenia z kilku perspektyw? Czy może myśli bohaterów słyszane ,, z offu"?
Obawialem sie, ze odwolujac sie do anime w oczach niewtajemniczonych wyjde na gimbusa ;)
Tak, chodzi mi o pokazanie wydarzen z kilku perspektyw i, nie jestem pewien jak to ubrac w slowa, prowadzenie intygi w sposob, ktory przypomina partie szachow. Choc gdy teraz o tym mysle, w przypadku HoC bardzo spowolniloby to tepo akcji, czego wspolczesny masowy widz nie trawi...
Myślę, że ,,House Of Cards" po części spełnia te założenia. Owszem - w drugim sezonie akcja faktycznie pruje do przodu i nie zwalnia ani na chwilę, ale chociażby w pierwszym znalazło się kilka takich ,,niespiesznych" odcinków. Największa wadą wszelkich seriali jest to, że praktycznie każdy odcinek reżyseruje inna osoba, na czym często cierpi spójność serii. W ,,HoC' jest sporo epizodów, gdzie Frank praktycznie nie schodzi z ekranu, ale są i takie, gdzie jest go stosunkowo nie dużo i prawie nie zwraca się do kamery - wystarczy przypomnieć ,,śledztwo" Zoe z końca zeszłego sezonu. Mówiąc w skrócie - wiele zależy od tego, kto w danym momencie stoi za kamerą. ;)
Serial jest świetny, bez dwóch zdań. Co prawda jestem trochę rozczarowany 2 sezonem, ale nie zmienia to faktu, że jak tylko pojawi się 3 to z miłą chęcią go obejrzę. Twoje przedstawienie postaci Walkera też jest do zaakceptowania, ale, już zagłębiając się bardziej w taką logikę, trzeba by założyć że wszyscy którzy otaczają Walkera nie są żadnymi wytrawnymi politykami a ludźmi którzy są tam ze względu na kryzys. Przeciąganie ludzi na swoją stronę podczas kluczowych głosowań jeszcze jest jakoś uargumentowane, głownie handlem politycznym. Ale już nakłanianie np sekretarz stanu Durant do jawnego sprzeciwu wobec prezydenta, wyduszając z siebie kilka komplementów jest troszeczkę za mało realistyczne :)
"zagłębiając się bardziej w taką logikę, trzeba by założyć że wszyscy którzy otaczają Walkera nie są żadnymi wytrawnymi politykami a ludźmi którzy są tam ze względu na kryzys"
Tak mniej wiecej w istocie bylo. Walker nawet Chief of Staff'a Linde, postac kluczowa na styku wladza wykonawcza-wladza legislacyjna/partia, dostal od Franka w teczce (a mozemy byc pewni, ze Underwood nie polecilby kogos oslabiajacego jego pozycje - z reszta w 1x01 sam dal do zrozumienia, ze Linda byla przede wszystkim wabikiem na elektorat latynoski).
Co do Durant, ona byla wieloletnia bliska sojuszniczka Franka. Wyraznie jest miedzy nimi chemia. Durant zna Franka, zna jego mozliwosci, sama jest doswiadczonym i ambitnym politykiem. Postanowila wybrac strone Franka, a nie chylacego sie ku upadkowi Walkera. Prosta polityczna kalkulacja.
Najwyrazniej, jak Kern, miala tez osobisty uraz albo bala sie, ze jesli Walker przetrwa, to ona wyleci z administracji. Podczas tej rozmowy z Underwoodem wspomniala, ze po skazaniu Franka na banicje Walker takze i ja zmarginalizowal nadajac pelne uprawnienia dyplomatyczne jej deputy secretary. Jej pozycja w administracji okazala sie byc tylko swiatlem odbitym Underwooda.
Mysle, ze tu znowu zabraklo w scenariuszu dwoch minut na pokazanie sytuacji od strony Durant. Z reszta ogolnie mam wrazenie, ze scenarzysci zbyt duzo uwagi poswiecaja Frankowi, a reszta obsady - poza Claire i Dougiem - robi za murzynow. O ile w sezonie 1 ekspozycja Franka stanowila o jakosci serialu, o tyle w sezonie 2 zaczyna mocno rzutowac na jakosci fabuly.
Zgodzę się, że można było przedstawić powrót do łask wiarygodnie - ale nie w jednym i to ostatnim odcinku! Wyobrażam sobie, że można by cały sezon poświęcić temu jak Frank w swoim uderwoodowskim stylu, knując, manipulując, kłamiąc odzyskuje zaufanie prezydenta. Ale jeden list, nawet z przyznaniem się do winy, no sorry, w tamtym momencie Frank nie miał już zupełnie nic do stracenia,to nie był żaden akt odwagi, tylko desperacji i każdy średni inteligentny człowiek by się połapał, a prezydent USA nie? Już nie istotne czy prezydent techniczny, czy rasowy polityk, ta wersja, która została nam przedstawiona jest tak kosmicznie niewiarygodna, że aż mi przykro było to oglądać, bo po tak świetnym serialu oczekiwałam o wiele, wiele więcej.
My widzimi to znajac nature i motywy Franka i nie majac przedstawionej wyraznie sytuacji, w jakiej jest Walker. Choc moze to tylko proba znalezienia usprawiedliwienia dla ewidentnej wpadki scenarzystow.
To niestety wlasnie problem kiepskiego rozpisania fabuly... Do koncowki sezonu w gruncie rzeczy malo sie dzieje, a w dwoch ostatnich odcinkach fabula dostaje turboprzyspieszenia. Cala nadzieja, ze na podstawie amerykanskiego House of Cards napisza dobra ksiazke, lub lepiej serie. Impeachment i wydarzenia wokol niego, w tym przede wszystkim starania Franka o powrot do lask, to powinna byc co najmniej polowa sezonu. Sam rozpad sojuszu Underwood-Tusk i poszerzanie wplywow Franka w administracji to powinien byc jeden sezon, zakonczony wypadnieciem z lask Walkera jako cliff-changerem - mniej widowiskowy, niz Frank zostajacy prezydentem, ale chyba nawet bardziej trzymajacy w napieciu.
Pierwszy raz widzę, żeby fani danego serialu narzekali, że akcja płynie zbyt szybko ;) W większości przypadków serialowi zarzuca się nudę, zaś HoC jest tak świetnym serialem, że nawet temat narzekań zmienił się o 180 stopni. Myślę, że fakt iż wszystkie wydarzenia widzimy z perspektywy Franka powoduje, że niektóre wątki wydają się jak by zachodziły zbyt szybko. Nie wiemy jak wyglądało to z perspektywy Walkera czy Tuska. Intryga Underwooda jest naprawdę ogromna i niezwykle zawiła, więc ktoś kto nie jest w nią wtajemniczony mógł się w niej nie połapać i uwierzyć w "dobre intencje" Franka. Myślę że gdyby pokazać wydarzenia z perspektywy Walkera, wziąć pod uwagę to że nie był wytrawnym politykiem i na koniec dodać imponującą charyzmę Franka, to bylibyśmy w stu procentach przekonani, że Frank jest tym "good guy". Nie uważam więc, że za bardzo naciągnięto poniektóre fragmenty i jestem całkowicie zadowolony z "szybkości" jaką płynie akcja. W końcu to jest serial, nie trzeba wszystkiego rozpatrywać pod kątem stu procentowej wiarygodności, bo to po prostu psuje seans. W końcu w każdym filmie można się do czegoś przyczepić. Serial naprawdę robi wrażenie. Jeśli trzeci sezon będzie równie dobry jak poprzednie, to przymknę oko nawet na to jeżeli Frank w ciągu miesiąca urzędowania zostanie imperatorem całej galaktyki ;)