Nie całkiem mi się spodobał. Dlaczego. Bo od początku zalatuje telenowelą. Twórcy oczywiście starali się stworzyć porządną atmosferę grozy, ale nie wyszło to najlepiej. Wszystko zaczyna się nadpsuwac w czwartym sezonie. Do internatu przybywa Martin z synem Lucasem. Lucas nie wiadomo po co jest astmatykiem i ma wizje. Ponadto o mało nie doprowadza do śmierci ojca. Nadto poboczny wątek Carlosa/Fermina jest mocno naciągany. Romans Marcosa również. Finał czwartego sezonu śmieszy. Co takiego? Naziści w Internacie Czarna Laguna. A to dobre, naprawdę się uśmiałem.Widać, że twórcom zabrakło pomysłu i pchnęli serial w zupełnie innym kierunku. Scena ze znalezieniem przez starsze małżeństwo ojca głównych bohaterów niczego do filmu nie wnosi. Niepotrzebne jest również trzecie dziecko. Finał jest średniej jakości - oczywiście, pozytywni bohaterowie wychodzą cało z internatu i to jest plus, ale...no właśnie. Tego, żę Carlos/Fermin zginie można się było łatwo domyślić. Ponadto nie podobało mi się, że Hektor ostatecznie przeżył.
Ogólnie 6/10
Ja mam swoje zdanie, Ty swoje.
Zauważ jednak, że ja swoje wyraziłem konstruktywnie, a ty ograniczyłeś się do nieuprzejmie krytykującej moje gusta ciętej riposty.
Serial z telenowelą ma wspólny jedynie język. Faktem jest że wielu z nazistowskich dowódców nigdy nie złapano. Dlaczego dla ciebie tak nieprawdopodobne jest ich osiedlenie w Hiszpanii i dalsze kontynuowanie "pracy"? Owszem każdy z Internatu skrywa jakąś tajemnicę ale o to właśnie chodzi. Co do ojca Marcosa i Pauli a także ich brata Samuela to nie mam opinii ale ocalenie Hectora to super sprawa. Ten bohater od początku był moim ulubionym. A co ciekawe należy zobaczyć jak zmieniał się Ivan Noirett. To było mistrzostwo z wkurzającego dzieciaka w bohatera pierwszego planu poświęcającego własne życie dla ukochanej i przyjaciela (ostateczne został uratowany).
To samo można by powiedzieć o Elsie, prawda? Na początku wredna s*ka i wszystko ma być po jej myśli. A potem... Dżis, razem z Ivan'em cholernie dynamiczna postać.
Albo weźmy pod lupę Fermina. W pierwszych sezonach kuchcik, szukający ''skarbów''. Zajęty wyłącznie własną pracą, która była dla niego niejako ważniejsza od Marii. A później? Brak słów po prostu...
(wybaczcie, że post pod postem, ale mam problemy z edycją...)
Serial nie był do końca konsekwentny, jak większość seriali. Co mam na myśli: że nastrój i kierunek prowadzenia akcji się zmieniały w sposób niespójny, widać, że nie było jednego scenarzysty, ale takie są "uroki" seriali. Mimo wszystko udało się wybrnąć jakoś i posklejać w całość większość wątków, a to jest zdecydowanie na +, do tego zostały one wyjaśnione, a to już bardzo duży +. Także miałam wrażenie, ze motyw nazistów wyszedł w trakcie i został trochę "niezgrabnie" wprowadzony, ale potem się nieźle rozwinął. Fermin również zwrócił moją uwagę i zrobienie z niego supernohatera wydało mi się naciągane, ale ktoś to musiał być. ;-) Co to podobieństwa do telenoweli, to jasne: "Internat" jest serialem i są w nim wątki miłosne. Jak nic, telenowela A szczególnie, skoro mówią po hiszpańsku. Przecież wszystkie inne serie są pozbawione tego typu fabuły, szczególnie nastolatki zawsze zachowują wstrzemięźliwość! Nie wiedziałam za to, że chodziło o grozę. Myślałam, że na początku o tajemniczość, a potem coraz bardziej o akcję (w finale życie bohaterów zostało przyrównane, do filmu akcji). Jakbym wiedziała, że mam czuć nie tylko ciekawość i dreszczyk emocji, ale strach, to też bym się rozczarowała. oglądając ;-)