Inside Job to serial, który udaje satyrę na teorie spiskowe i współczesny świat, a w rzeczywistości jest podręcznikowym przykładem tendencyjnego, jednostronnego przedstawiania relacji damsko-męskich. Mamy tu „genialną” bohaterkę*, która od początku dostaje najwyższe stanowisko, a mimo to cały czas serial przekonuje widza, że to ona jest wieczną ofiarą patriarchatu. Każdy mężczyzna - od ojca po kolegów - jest pokazany jako nieudacznik, idiota lub wróg, a nawet postaci pozytywne jak Brett są deprecjonowane, bo nie wpisują się w nowoczesny kanon „kobiecej wyjątkowości”. Matka bohaterki jest patologiczną egoistką, ale nigdy nie zostaje rozliczona za swoje zachowanie, podczas gdy ojciec - choć faktycznie dysfunkcyjny, to chociaż był przy Reagan - zostaje pokazany jako główny złoczyńca.
Serial nie tylko powiela najbardziej oklepane feministyczne schematy, ale wręcz zamienia je w groteskę. Żarty z „woke” są wybiórcze - nie znajdziemy tu satyry na feminizm czy środowiska LGBT w całości, za to regularnie żartuje się z gejów i heteroseksualnych facetów. Relacje damsko-męskie są pokazane jednostronnie, z mizoandrycznym przekazem podanym w popkulturowym sosie. Serial nie ma odwagi na prawdziwą satyrę, tylko powtarza modne klisze i unika tematów naprawdę kontrowersyjnych. Dla mnie produkt przewidywalny, przesycony autopromocją autorki i oderwany od rzeczywistości, chociaż zabawny w swojej głupkowatości
*Bawi mnie ten schemat. Twórczyni danego dzieła tworzy główną bohaterkę na swój wzór i praktycznie zawsze jest to mega niedoceniana geniuszka. Megalomania? No raczej...