STRZĘP MATERIAŁU
W biurze komisarza Zawady odezwał się głośno dźwięk telefonu. Dzwonił kilkadziesiąt sekund aż wreszcie Adam zdążył podnieść słuchawkę.
- Dzień dobry. Moje nazwisko Karwowski. Dzwonię z domu pogrzebowego ?Memento?. Mógłby pan przyjechać, komisarzu. ? usłyszał w słuchawce.
- Oczywiście.
Kilka minut później Adam jechał już razem z Markiem pod wskazany adres.
- Wytłumacz mi to, bo czegoś tu nie rozumiem ? złościł się Marek ? Jakiś gość z domu pogrzebowego ma trupa i jest tym niezwykle zaskoczony? ? drwił chłopak.
- Marek, ten facet jest czym zaniepokojony więc musimy to sprawdzić. Zresztą... Nie mamy na razie nic innego do roboty.
?Memento? znajdował się w niewielkim parterowym budynku kilkaset metrów od bramy Cmentarza Północnego. Marek zaparkował na podjeździe i wraz z Adamem ruszyli do środka. W drzwiach przywitał ich wysoki, dobrze ubrany mężczyzna który przedstawił się jako Marcin Karwowski, właściciel zakładu. Idąc do znajdującej się w podziemiach kostnicy zaczął opowiadać:
- Facet nazywał się Karol Krawczyński. Przywieźliśmy go dwa dni temu z Domu Pomocy Społecznej na Białołęce, są naszymi stałymi klientami, jeśli można tak powiedzieć...
- Dobrze, panie Karwowski, ale dlaczego pan do mnie zadzwonił? ? Adam zaczął się nieco irytować.
Tym czasem weszli do ciemnego, chłodnego pomieszczenia. Usłyszeli pstryknięcie włącznika i automatycznie zasłonili oczy osłaniając je od nagle pojawiającego się ostrego światła świetlówek. Pomieszczenie było niewielkie, ale robiło niesamowite wrażenie ? wszystkie ściany zapełnione były metalowymi szufladami na zwłoki, a na środku stały dwa łóżka na kółkach. Na jednym spoczywało niczym nie okryte ciało starszej kobiety, a na drugim kolejne ciało, nakryte białym płótnem.
- O przepraszam ? rzekł Karwowski i szybko przykrył kobietę.
- Nie szkodzi... Jesteśmy przyzwyczajeni. ? odparł obojętnie Adam. ? A więc? Co z tym Krawczyńskim?
- Aaa... ? zawahał się właściciel zakładu. Podszedł do drugiego ciała i zdjął przykrycie. ? Podczas przygotowań do pochówku znaleźliśmy coś w jego zaciśniętej dłoni. Może to nic nie znaczy, ale... je nie lubię zostawiać takich spraw bez wyjaśnienia. Kiedyś dla żartu nie zapieliśmy klientowi rozporka do trumny... Przez miesiąc miałem koszmary...
- Aha... ? odpowiedział Marek powstrzymując śmiech. ? Taki cmentarny dowcip...
- Może nam pan pokazać co znaleźliście w tej dłoni?
- Oczywiście. ? Karwowski otworzył ścienną szafkę i wyjął z niej niewielkie pudełeczko. Znajdował się w niej kawałek jakiegoś jasno zielonego materiału, ewidentnie oderwany od większej całości. ? Pięść była zaciśnięta tak mocno, że aż na skórze wewnątrz były krwawe ślady paznokci.
- Zajmiemy się tym. ? powiedział Adam chowając pudełeczko do kieszeni kurtki.
- Proszę wstrzymać się na razie z pochówkiem. ? dodał Marek idąc za Zawadą ku wyjściu.
Prosto z zakładu pogrzebowego Marek z Adamem pojechali na Białołękę do Domu Pomocy w którym mieszkał Krawczyński. Usytuowany w pięknym parku jednopiętrowy budynek był czysty i zadbany. Drewniane wykończenia i wszechobecne kolorowe kwiaty sprawiały, że wyglądał jak zwykły kilkurodzinny dom. Policjanci weszli do środka przez piękny ganek na którym siedziała starsza kobieta w chustce na głowie. Już wewnątrz inna kobieta wskazała im pokój dyrektora.
- Dzień dobry. Nazywam się Adam Zawada i jestem komisarzem. ? obaj pokazali swoje legitymacje. ? Mamy kilka pytań odnośnie jednego z pensjonariuszy.
- Tu nie ma pensjonariuszy, panie...
- Zawada. ? dokończył Adam.
- Tu są mieszkańcy. ? odparła ostro niewysoka kobieta koło pięćdziesiątki. ? Maria Borkowska, jestem dyrektorką.
- A więc chodzi o Karola Krawczyńskiego... ? rozmowę przejął Marek gdyż Adam już był lekko wyprowadzony z równowagi uwagą Borkowskiej.
- Mają panowie nakaz?
Adam i Marek otworzyli aż szerzej oczy ze zdziwienia.
- Nakaz? A czy tu się zdarzyło jakieś przestępstwo? Nie potrzebujemy nakazu żeby zadać pani kilku pytań. ? Marek podniósł ton głosu.
- Ale potrzebujecie żeby zmusić mnie do odpowiedzi. ? dyrektorka nie dawała za wygraną.
- Proszę pani, proszę odpuścić sobie tą obronną pozycję, bo my niczego nie zarzucamy ani pani, ani temu Domowi. Wykonujemy tylko swoją pracę... ? Adam, mimo zdenerwowania starał się opanować emocje. ? To rutynowe pytania żeby mieć co wpisać w protokół. ? blefował aby nakłonić kobietę do odpowiedzi.
- Proszę usiąść... O co panom chodzi? ? dyrektorka zajęła miejsce za biurkiem.
- Co może nam pani powiedzieć o Karolu Krawczyńskim?
Policjanci dowiedzieli się, że Krawczyśki miał 87 lat z których ostatnie pięć spędził w tym domu. Od niemal dziesięciu był prawie całkowicie sparaliżowany po wylewie ? ruszał jedynie głową i jedną ręką. Wymagał więc praktycznie całodobowej pomocy i opieki. Według dyrektorki Domu regularnie, co tydzień, odwiedzała go dwudziesto-paro letnia wnuczka, a kilka razy w roku również syn z pierwszego małżeństwa. Obecna żona denata nie pokazywała się wcale, a przynajmniej Borkowska nic o tym nie wiedziała.
Wychodząc z gabinetu dyrektorki Marek niechcący uderzył drzwiami kobietę.
- Bardzo przepraszam. ? powiedział nieco zażenowany.
- Nic się nie stało ? odparła nie zwalniając nawet kroku.
- To, pani Basia ? zza pleców Adama i Marka wyszła dyrektor Borkowska, najbardziej lubiana przez naszych mieszkańców pokojowa. W zeszłym roku zrobili jej nawet przyjęcie niespodziankę na imieniny. ? uśmiechnęła się delikatnie, aż Adam i Marek byli zaskoczeni tak nagłą zmianą w jej wyglądzie. ? Już miała zrezygnować z pracy, a jednak została.
- To miłe... ? skwitował Adam ruszając do wyjścia.
- Zaczekaj ? powiedział do Zawady Marek ? Kogo pani zawiadomiła o śmierci pana Krawczyńskiego? ? zwrócił się ponownie do dyrektorki.
- Jego syna, Olafa Krawczyńskiego. Mieszka pod Białymstokiem więc poprosił nas o załatwienie spraw związanych z pogrzebem.
- Może nam pani dać jego namiary?
- Oczywiście.
Olaf Krawczyński okazał się przemiłym mężczyzną, przynajmniej w rozmowie telefonicznej. Był bardzo zdziwiony, że policja interesuje się sprawą śmierci jego ojca.
- Czy sugeruje pan, że ojciec nie umarł śmiercią naturalną?
- Panie Krawczyński, ja nic nie sugeruję ? odparł spokojnie Adam ? musimy, dla świętego spokoju zbadać tą sprawę. Proszę żeby pan jednak zjawił się w najbliższych dniach w Warszawie.
Syn denata obiecał, że jeszcze przed weekendem przyjedzie na spotkanie z Zawadą do Pałacu Mostowskich.
- Czemu tak się upierasz przy spotkaniu z tym facetem? ? Basia, która dotychczas zajmowała się porządkowaniem akt po poprzedniej sprawie, jeszcze nie do końca orientowała się w nowym śledztwie.
- Baśka... ? zaczepnie zwrócił się do niej Marek ? Jesteś jeszcze za mała żeby zrozumieć tok myślenia pana komisarza.
- Bardzo zabawne... ? skrzywiła się, choć tak naprawdę z trudem powstrzymała śmiech.
- Naprawdę niepokoi mnie ten skrawek materiału który Krawczyński miał w ręce. Być może to nic nie znaczy, może szarpnął za prześcieradło... ? zamyślił się Adam. ? Ale może chciał obronić się przed napastnikiem.
- A co mówi patolog? ? Basia usiadła przy biurku Marka i od niechcenia zaczęła przekładać akta.
- Żebyś zlazła z mojego krzesła! ? odparł Marek stukając ją delikatnie w czubek głowy.
- Trudno stwierdzić jaka była rzeczywista przyczyna zgonu ? zaczął Adam ? Facet był sparaliżowany, więc miał problemy z oddychaniem, z sercem... Mógł się udusić albo mieć zawał... Albo jedno i drugie...
- Zator krwi... ? odezwał się nagle czwarty głos. Kryminalni aż podskoczyli. Do pokoju wszedł patolog. ? Wasz znajomy miał zator krwi i to on był bezpośrednią przyczyną śmierci.
- Tlen? ? zapytał Marek z triumfalną miną siadając na odzyskanym krześle.
- Tak. Już niewielka ilość wprowadzona do jego żyły spowodowała praktycznie natychmiastową śmierć. ? dokończył patolog rzucając na biurko raport z sekcji zwłok.
- Panie i panowie mamy zabójstwo. ? powiedział Adam biorąc się pod boki.
- Zdaje mi się, czy wyczuwam dziwną satysfakcję w twoim głosie? ? zapytała Baśka.
- Kolejne wyzwanie... ? odparł melancholijnie Marek.
- Nie podlizuj się... ? zaśmiała się Basia.
Śledztwo nabrało rozpędu ? kryminalni podzielili się obowiązkami: Zawada przesłuchiwał rodzinę Krawczyńskiego, łącznie z jego synem który następnego dnia zjawił się w Warszawie, Basia przekopywała się przez stosy akt, zaświadczeń lekarskich, dokumentów aby dowiedzieć się jak najwięcej o ofierze. Markowi dostała się, według niego, najbardziej niewdzięczna część śledztwa ? pojechał do Domu Pomocy Społecznej aby porozmawiać z mieszkańcami i personelem.
- A więc twój wujek i twój dziadek byli w konflikcie? ? Adam zwrócił się do Katarzyny Gawron.
- Od lat... Po śmierci mojego ojca strasznie się pokłócili. Zresztą już wcześniej wujek Olaf miał wielkie pretensje do dziadka... ? odparła spokojnie dziewczyna.
- A o co? Jeśli mogę spytać...
- Nie znam szczegółów. Wydaje mi się, że chodziło o jakiś fundusz inwestycyjny. Dziadek od kilkunastu lat odkładał pieniądze, żeby w razie potrzeby móc wesprzeć swoje dzieci albo wnuki. Myślę, że wujek Olaf miał żal, bo dziadek nie dał mu pieniędzy gdy ten rozkręcał swoją firmę.
- Jakie były tego skutki? Twój wujek założył firmę? ? dopytywał się Adam.
- Tak. Wziął kredyt...
Adam zadzwonił do Basi aby zaczęła zbierać informacje o Olafie Krawczyńskim i jego firmie budowlanej.
- Myślisz, że taki konflikt mógł być powodem, że zabił swojego ojca? ? Basi taka możliwość wydawała się nieprawdopodobna.
- Wiesz... Zdarzają się zbrodnie bez żadnego motywu... A ten który tutaj mamy jest całkiem niezły.
- Eee tam... ? odparła odkładając słuchawkę.
- Jaki konflikt? ? zdziwił się Olaf Krawczyński.
- No, pańska bratanica opowiedziała mi o kłótni w sprawie pieniędzy na rozkręcenie pana firmy. ? odpowiedział spokojnie Adam, uważnie obserwując przesłuchiwanego.
- Proszę pana, jak w rodzinie, są różnice zdań. Co pan się nigdy nie pokłócił z ojcem, komisarzu? I co? Zabił go pan z tego powodu? ? rzucił od niechcenia.
Adam zamyślił się, przypominając sobie te stracone lata w trakcie których nie odzywali się do siebie z ojcem.
- Nikt nie powiedział, że pan go zabił... ? powiedział szybko. ? Ja tylko pytałem o konflikt... ? urwał i z tą nie dokończoną myślą zostawił mężczyznę samego w pokoju przesłuchań.
- Trochę się spocił... ? powiedział do Basi, która czekała za szybą.
- No nie dziwne... Przecież wczoraj popsuła się klimatyzacja na komendzie.
- Bardzo zabawne ? puścił oczko do dziewczyny. ? Masz coś?
- Właściwie to nie... ? Basia usiadła na stole.
- Co oznacza to właściwie? ? usiadł obok niej machając beztrosko nogami.
- Wiesz, bo jak się tak zastanowić, to większy pożytek ze śmierci Krawczyńskiego ma ta mała Gawron, a nie on... ? wskazała głową mężczyznę za lustrem weneckim.
- Ona dziedziczy?
- Tak... Wszystko: mieszkanie, trochę antyków, no i ten cały fundusz inwestycyjny.
- Masz tu testament? ? zapytał Adam wskazując ręką stertę teczek które przyniosła Basia.
- Tak.. A właściwie to dwa... ? odparła szukając dokumentów. ? Dwa lata temu Krawczyński zmienił swoją ostatnią wolę. O mam ? podała Adamowi dwie kartki papieru. ? Wcześniejszy testament spisany był dwadzieścia osiem lat temu.
- Niech zgadnę, wówczas zapisał wszystko swoim synom.
- Tak... Dzielił majątek równo pomiędzy Olafa i tego... jak mu tam...
- Bogdana... Ojca Katarzyny Gawron. ? dokończył Adam.
- No właśnie... Pięć lat temu zmienił testament i zapisał wszystko jedynej wnuczce.
- Ciekawe tylko czy synek o tym wie... ? Adam wstał i ruszył z powrotem do pokoju przesłuchań. ? Panie Krawczyński... ? zaczął swoją grę. ? Koleżanka właśnie przyniosła mi testament pańskiego ojca.
- No i? ? zapytał beznamiętnie mężczyzna.
- No i niestety mam kolejny powód dla którego mógł pan zabić swojego ojca. ? dokończył siadając powoli naprzeciwko przesłuchiwanego.
- No to pana... koleżanka... ? spojrzał porozumiewawczo w kierunku lustra, a następnie twardo na Zawadę ? ma niepełne informacje, bo ojciec zmienił testament i zapisał wszystko Gawronównie.
Adam patrzył przez dłuższą chwilę przesłuchiwanemu w twarz.
- Czy pan cos sugeruje? ? zapytał po chwili.
Krawczyński zmrużył oczy, jakby nie rozumiejąc pytania.
- Myśli pan, że... ? przerwał jakby nie wierząc w to co mówi ? Myśli pan, że ta dziewczyna byłaby zdolna zabić swojego ukochanego dziadka dla pieniędzy... ? zamilkł na chwilę. ? Jak pan śmie! ? poderwał się. ? Niech pan do cholery szuka mordercy mojego ojca, a nie wysuwa wyssane z palca podejrzenia wobec niewinnych ludzi! ? krzyczał już bardzo wzburzony.
- Niech się pan uspokoi... ? Adam nadal siedział na swoim miejscu.
- Wie pan co? Ja pieprzę taką policję! Potrafi pan tylko siedzieć i udawać jaki to pan kompetentny i przenikliwy! A tak naprawdę gówno pan zrobił żeby znaleźć sprawcę!
- Panie Krawczyński! ? Adamowi nieco puściły nerwy ? Niech się pan uspokoi natychmiast albo będzie miał pan na to 48 godzin.
Basia nagle otworzyła drzwi:
- Adam, mogę prosić cię na chwilę... ? odchrząknęła, bo głos jej się łamał ze zdenerwowania.
- Dzięki... ? powiedział cicho zamykając drzwi po wyjściu z pomieszczenia w którym był Krawczyński ? już nie wiedziałem jak mam się zachować.
Marek już trzecią godzinę wysłuchiwał narzekań mieszkańców Domu Pomocy Społecznej na kiepskie jedzenie, za małe pokoje, kaszlących sąsiadów zza ściany, zdrowie, politykę... Podpierał ręką ciężką już głowę i z całych sił udawał jak bardzo jest wszystkim zainteresowany. Jak na razie od nikogo nie uzyskał jednak interesujących informacji o denacie. Powtarzały się jedynie opinie o tym, że przebywał on wyłącznie w swoim pokoju ? był tam karmiony, myty i przebierany. Ostatnim mieszkańcem z jakim Marek przeprowadził rozmowę był 82 letni Józef Mrówczyński, którego wiele osób wymieniało jako najbliższego znajomego Karola Krawczyńskiego. Pan Józef był sympatycznym, pełnym energii, zabawnym staruszkiem, który odstąpiwszy swoje mieszkanie na Żoliborzu przeprowadził się do Domu Pomocy Społecznej aby, jak mówił, mieć dobrą opiekę ślicznych pań pokojowych.
- W jakim nastroju był pan Krawczyński w ostatnim czasie? Może na coś narzekał, bał się kogoś? ? zapytał powoli Marek.
- Oj, Panie Władzo, jak dożyje pan takiego wieku jak Karol będzie pan wiedział, że jeśli człowiek przestaje na coś narzekać to znaczy, że już nie żyje... ? roześmiał się szczerze z własnego dowcipu.
- A może coś ostatnio zmieniło się w jego zachowaniu? Coś pana może zaniepokoiło?
- Zaniepokoiło? ? zamyślił się staruszek ? Wie pan, że jest coś takiego...
- Tak? ? zainteresował się wreszcie Marek.
- Karol był, jak pewnie pan wie, bardzo schorowany. Miał wiele dolegliwości... Ech.. co tam będę owijał w bawełnę ? spoważniał ? Karol bardzo cierpiał, zarówno fizycznie jak i psychicznie. Przy większości ludzi, a zwłaszcza przy Kasi... To jego ukochana jedyna wnuczka... udawał, że wszystko dzielnie znosi, ale... Przy mnie często puszczały mu nerwy. Wielokrotnie prosił mnie abym pomógł mu... ? urwał nagle jakby zorientował się, że powiedział o zdanie za dużo.
- Umrzeć? ? Marek sam zdziwił się, że takie zakończenie tej wypowiedzi przyszło mu od razu do głowy.
- Tak...
- Panie Józefie... ? Marek sam nie wierzył w taki obrót sprawy ? Czy jako przyjaciel pana Karola spełnił pan w końcu jego prośbę?
Zapadła cisza... Markowi wydawało się, że trwa ona dobre pół godziny. Po policzku starszego pana spłynęła łza... Za nią druga i trzecia...
- Naprawdę bardzo chciałem mu pomóc... ? zaniósł się płaczem ? Ale nie potrafiłem... Nie dałem rady zrobić tego dla niego.
Marek wziął głęboki oddech jakby nieco mu ulżyło...
- Ale mówił pan coś o zmianie w zachowaniu pana Karola... ? podał Mrówczyńskiemu chusteczkę.
- Tak... ? wytarł nos i nieco się uspokoił ? W zeszłym tygodniu był w dużo lepszej formie psychicznej. Żartował, opowiadał śmieszne anegdotki ze swojego bujnego życia, dał mi swój ukochany album o koniach z którym się nie rozstawał. Miałem nieodparte wrażenie, że...
- Żegna się... ? znów dokończył Marek.
Wieczorem Marek, Basia i Adam spotkali się wreszcie na komendzie aby opowiedzieć o tym czego każde się dowiedziało.
- Wniosek? ? zapytał Adam po opowieści Marka.
- Karol Krawczyński zaplanował sobie śmierć na własne życzenie. ? rzuciła Baśka.
- Pewnie ktoś zgodził się mu pomóc, a on dał sobie kilka dni na pożegnanie się z najbliższymi. ? dokończył Marek.
- Wszystko było świetnie zaplanowane... I nikt nie zwrócił by uwagi na śmierć schorowanego staruszka gdyby nie ten strzęp materiału w jego dłoni. ? skwitował Adam.
- Właśnie... Skoro to było zaplanowane to czemu z kimś się szarpał? ? Basia zamyśliła się patrząc w okno.
- Wiesz Basiu, nigdy nie wiadomo jak się człowiek zachowa w tej ostatniej chwili... Zresztą jeśli odczuwał ból mógł bezwiednie chwycić czyjeś ubranie z całej siły... ? urwał Adam.
- Ubranie! ? Marek zerwał się na równe nogi. ? Przecież pokojowe z tego Domu noszą jasno zielone uniformy!
Mieszkańcy Domu układali się już do snu gdy Toyota z Adamem i Markiem zaparkowała na podjeździe. Na spotkanie wyszła jedynie jedna z pokojowych, ta którą Marek uderzył drzwiami ? pani Basia.
- Panowie pewnie do mnie... ? przywitała ich szczerym uśmiechem.
- Być może... ? odparł Adam pokazując odznakę.
Kobieta zaprowadziła ich do pokoju salowych i poczęstowała herbatą.
- Wiem, że rozmawiał pan wczoraj długo z panem Józefem ? zwróciła się do Marka.
- Tak. ? odpowiedział nie za bardzo rozumiejąc do czego zmierza.
- Pan Karol prosił wielokrotnie, nie tylko pana Józefa, ale także swojego syna i mnie o pomoc w eutanazji. Jedyną osobą której nie obciążał swoją tragedią byłą Kasia... Kiedy wszyscy kategorycznie odmówiliśmy oświadczył, że w takim razie musi powiedzieć wnuczce, gdyż ona jedna go zrozumie... ? urwała na chwilę, aby wziąć głęboki oddech ? Wiedział, że ja na to nie pozwolę...
- Pani Barbaro... ? zaczął oficjalne Adam ? Czy pomogła pani umrzeć Karolowi Krawczyńskiemu?
- Tak... I nie żałuję...
KONIEC