Na wstępie muszę zaznaczyć, iż porównania są nieuniknione. Choć twórcy serialu jakby o tym nie myśleli, lub zapomnieli?
Chciałbym móc powiedzieć, że oto mamy - że oto dostaliśmy nowy powiew świeżości, nowe spojrzenie na stary wspaniały świat. Że zinterpretowaliśmy klasykę. Ale nie... Tak się niestety nie stało. Ten nowy świat okazał się być tylko pustą wydmuszką. Tandetną podróbką pod szyldem pseudo perfekcji. Złudą naszej dzisiejszej popkultury. Wytworem wzbogaconej burżuazji (Netflix), aspirującej do rangi filmowej arystokracji.
Czy się mylę? Czy jest coś - poza tytułem i imionami postaci - z samej istoty i ducha powieści Di Lampedusy?
Kiedy patrzę na takiego Księcia Salinę, nieodparcie mam wrażenie, że tak naprawdę widzę sycylijskiego mafiosa. Don Fabrizio, którego życie i interesy zaburzają kolejni pretendenci do schedy po wielkim Bossie. Don Sedara, Don Russo, a nawet sam Garibaldi jako czynnik zewnętrzny, stojący ponad interesami lokalnej społeczności, wszyscy chcą wywrócić świat tego Lamparta do góry nogami. A zatem nasz bohater jak "ojciec chrzestny", zmuszony jest bronić się i walczyć. Także na gruncie poszukiwania godnego następcy. Następcy, którym w myśl współczesnej logiki, musi okazać się irracjonalnie... kobieta!
O ile nie mam nic przeciwko (kobietom!), tak po prostu nie akceptuje takiego zakłamania! I mydlenie oczu. Zabarwianie powieści historycznej na modłę współczesnych trendów jest zbrodnią. Nie podoba mi się, że Wielki Książę jest cieniem własnej postaci. Że Tancredi jest jak żałosny szczur miotający się w pułapce żądz i zachcianek. Śmieszny, niestały w uczuciach i własnych myślach. Że cały ten dekadentyzm i urok minionej epoki, tak pięknie przedstawiony w filmie Viscontiego, tutaj został zupełnie zapodziany. Piękne kostiumy i dekoracje, dbałość o detale, nie zastąpią kunsztu maestrii. Zaś wielkie pieniądze rzucone na produkcję nie zastąpią talentów. Serial zawodzi fabularnie, aktorsko i co tu dużo mówić, również pod względem reżyserii.
Na koniec napiszę, iż wiem, że jest to tylko luźna wizja - określone spojrzenie na temat. Gdzie liczne wariacje i insynuacje meandrują wokół szkieletu opowieści, czyniąc zeń coś nowego. Wiem również, że dla miłośników kinowego Lamparta wszelkie próby wskrzeszenia, czy odświeżenia są tak naprawdę daremne. Bo zapewne nic im nie zastąpi wielkości aktorskiej Lancastera, urody Claudii Cardinale, czy naturalnego wdzięku Delona (a to właśnie te trzy postacie/aktorzy są fundamentem i osią całości Lamparta). Więc kiedy ich następcy zawodzą - a niestety tak jest - wtedy zawodzi wszystko!
Współcześni zlewaczali Brytyjczycy zrobili serial o włoskiej historii dla zlewaczałej amerykańskiej korporacji. Nie oczekuj wiele.
Ale się ośmieszasz. Wiesz, że Luchino Visconti był marksistą i homoseksualistą sympatyzującym z PCI (włoską partią komunistyczną)? I stworzył arcydzieło, w przeciwieństwie do Netfliksa, który nie jest w połowie tak "zlewaczały"
Kocham powieść i film Viscontiego. Tutaj wytrzymałam pół godziny. Książę wygląda jak szuler, zachowuje się jak prostak (z psem do kościoła!) i zwierza prostytutce z rodzinnych spraw...
Głupi rewolucjoniści mordują oficera Burbonów, nie spojrzawszy nawet na prawdziwego burbońskiego Lamparta pięć metrów dalej.