Ja czuję konkretny niedosyt po pierwszym sezonie i bynajmniej, nie o liczbę odcinków chodzi a ich "zawartość". Serial tworzony z takim rozmachem, z takim można by wręcz powiedzieć przepychem - kolorowe sceny wielkiego świata, ociekający seksem główny bohater i... no właśnie. Gdzie ten seks? Chemia? Przyciąganie? Pożądanie? Ja nie mówię, że tu koniecznie miał ktoś świecić cyckami ale przy tak atrakcyjnych bohaterach chciałoby się widzieć coś, co realnie prawdopodobnie wręcz na bank miałoby miejsce. Miałam wrażenie, że Maze jest bardziej wyrazista i prawdziwa od naszej cnotliwej Chloe.
Ale nikt prócz Lucyfera się tam nie bawił? Mam uwierzyć, że tak piękna kobieta jak sama Chloe nie byłaby wciąż rozrywana przez facetów? Że choć na chwilę nie uległaby pokusom? Zwróćcie na nią uwagę: cały sezon wciąż była sztywna, poważna i nieszczęśliwa. Nie wyluzowała ani na chwilę prócz jednego upicia się ale i to było marne i smutne.
Szczerze? Spodziewałam się widzieć wyrafinowany obraz rozpustnego społeczeństwa albo choćby malutkie smaczki jak np. w Mr. Robocie (kojarzycie sceny gdy niezwykle seksowna żona Wellick'a zostaje przywiązywana do łóżka bo lubi BDSM?) To jest chwila.. i nie ma w niej nic wielkiego a jednocześnie jest tak wiele kwintesencji prawdy o ludzkiej naturze. Co mamy w Lucyferze? Penisa zasłoniętego pianinem? I seks, który zaczyna i kończy się na objęciu półnagich aktorek? A co to ku**, serial dla dzieci?
Tego mi zabrakło. Przez to dla mnie serial (jak już nieliczni pisali: stał się monotonny).. i mało prawdziwy w moich oczach.
A teraz rozumiem będzie lincz? Bo ktoś ma inne zdanie i jest be? Piszę głównie po to by przekonać się czy ktokolwiek widzi to podobnie. Czy ta wręcz zdająca się idealną produkcja nie ma na pewno żadnej skazy?
Też widzę to w podobny sposób, w czasie oglądania serialu po kilku odcinkach musiałam zrobić przerwę, bo zupełnie przestał mnie interesować i dokończyłam dopiero w zeszłym tygodniu. Denerwujące było też dla mnie to, że pomimo, iż Chloe widziała różne dziwne zdolności Lucifera to nadal traktowała go tylko jako ekscentryka, a sam Lucek szybko tracił pazur.
Ogółem wiele elementów wydawało się ugrzecznionych np. klub Lucifera, który wcale nie robił wrażenia.
Rozbrajało mnie to nagłe przejście od klubowych rytmów do fortepianu i to, jak "cudownie" przy nim się bawiono. No wybaczcie, ale nie wierzę by w nawet w Ameryce to przeszło. U nas odebrano by to jako wielkie, oburzone "WTF?" A pewnie i by poleciały pokale.
Podobnie, dokończyłam serial trochę na siłę by skończyć przygodę z nim i mieć spokój. Znając świat w jakim ja się obracam: realna Chloe rż**ęła by się z Lucyferem niczym parzący się słodki króliczek. Może nie od samego początku ale w końcu by uległa, choć troszkę. Nie ukrywajmy, że pod względem popędów jesteśmy słabi wręcz bezbronni choćby nie wiem jak inteligentni.
Jak ktoś już ładnie to ujął zbyt wiele uwagi poświęcono wątkom kryminalnym a zbyt mało konflikcie Lucyfera z Bogiem czy (ja dorzuciłabym) ludzkiej chemii. Mam wrażenie, że głównym zamysłem był kolejny nudny serial kryminalny a Lucyfera do niego "dorzucono" jedynie jako dodatek, jako coś nowego. A szkoda..
No w sumie coś w tym jest . Chciałoby się zobaczyć życie lucyfera rozpustnika , ale o jego dokonaniach łóżkowych dowiadujemy się praktycznie tylko z rozmów z Chloe. Z drugiej strony jednak Luci się zmienia. Najwyraźniej przez te pięć lat spędzone na ziemi się wyszalał , a teraz spokojnieje. Fakt , że Chloe nie sypia z nim jest całkiem uroczy albowiem pomiędzy nimi rodzi się prawdziwe uczucie a nie tylko pożądanie.