Po sukcesach Daredevila i Jessica Jones liczyłem że Luke Cage pójdzie tą samą drogą. Niestety to pierwsza drobna wpadka w serialowym uniwersum Marvela z Netflixa.
Nie jest to serial zły bo ogląda się go całkiem znośnie ale i tak można było oczekiwać czegoś więcej.
Na plus na pewno Mike Colter jako sam Luke. Pasuje do tej roli i na pewno ta postać dostanie jeszcze szansę w innych produkcjach Marvela.
Kolejnym plusem to świetne easter egg do całego uniwersum czy nawet komiksów jak oryginalny strój Power Man'a, okulary który nosił Shades czy Misty bliska straty swojej ręki. Takim smaczków było pełno
Muzyka też świetnie pasowała do czarnoskórego Harlemu.
Niestety to chyba koniec plusów nowego serialu Marvela
Przeciwnicy Luke byli po prostu słabi i to chyba największa wada serialu. Tak naprawdę w żadnym momencie nie czuło się tego że może on przegrać te batalię.
Cottonmouth jakkolwiek świetnie zagrany było zwykłym gangsterem w porównaniu z Kingpinem, a Diamondback był po prostu irytujący, a jego "zbroja" w finale to po prostu komedia. Rozumiem że chcieli nawiązać do oryginału ale wyszło to fatalnie. A muzyka która jakkolwiek bardzo dobrze dobrana z czasem po prostu irytowała bo było jej za dużo i najzwyczajniej przytłaczała i w końcu nudziła
Wielka mi szkoda Luke bo liczyłem na znacznie więcej chociażby na poziom Jessica Jones. Miejmy tylko nadzieje że Iron Fist będzie trzymać poziom poprzednich seriali.