Nie rozumiem tego obłędu na punkcie tego serialu jako całości, do momentu jego mowy do kardynałów jest to świetny serial, nie powiem, że nie. Jednakże potem scenarzyści gdzieś się pogubili, wątek poszukiwania jego rodziców jest sprowadzony do absurdu i zamiast dobrego dramatu politycznego robi się jakiś rzewny moralitet i jedno z prymitywniejszych studium zmiany człowieka z jakim się spotkałem - że niby był taki oschły i konserwatywny bo go rodzice skrzywdzili. Do szóstego odcinka motyw ten był dobrze poprowadzony, nie przeważał na serialu, przyjemnie się oglądało, a potem coś się popsuło...
Moim zdaniem nie chodzi tylko i wyłącznie o fizyczne przyprowadzenie rodziców. Tak, jest w tym dużo podtekstu dla emocji Piusa i być może właśnie sierociniec sprawił, że jest taki jaki jest - albo bardziej - siostra Mery. Jestem po 7 odcinku właśnie i dalej jestem oczarowana serialem, tym jak dużo trzeba się doszukiwać. To nie jest serial zwyczajny i płytki, czy też "jak inne". I też moim zdaniem, nie chodzi o czystą politykę, tylko o samą sylwetkę papieża, jako człowieka "teraźniejszego" i władczego. To jemu głównie należy się przyglądać, jak zmienia stany swojego jestestwa. Pominę samą grę aktorską bo dla mnie jest genialna ;) Taka mała dyktatura, z wrażliwym dnem.