Szczerze mówiąc, nie dziwi mnie specjalnie decyzja o rezygnacji z kontynuowania serii Franka Darabonta. Nie to żeby była skończonym niewypałem, ale jednak w przeciągu tych sześciu odcinków odnosiłem wrażenie obcowania z produktem wybrakowanym. Sama idea cyklu zapowiadała się nader obiecująco, ale twórcom nie udało się przekonująco oddać na ekranie klimatu tamtych lat. Całość sprawia wrażenie mieszanki niedawnego "Gangster Squad" z "Sin City", czego akurat nie poczytuję za plus: wszystko jest tu dogłębnie zmanierowane, niemal na granicy pastiszu, gatunkowe klisze walą po oczach i budzą znużenie. Dałoby się to przełknąć, gdyby nie fakt, że twórcy traktują to wszystko bardzo serio. Główny bohater - całkowicie obojętny widzowi, miejscami wręcz irytujący (nie dziwię się, że Bugsy spuścił mu manto, bo naprawdę działał na nerwy w tym momencie). Na drugim biegunie mamy kilka ciekawych rozwiązań i lepszych momentów (jak ten na karuzeli), ale podejrzewam że przy takiej formule, później mogłoby być tylko gorzej. Klimaty noir jednak trzeba umieć podrabiać, pan Darabont na tym polu poległ.
Dokładnie takie same mam odczucia. Uwielbiam Bernthala za "Wilka" i "Furię", ale tutaj jego postać irytowała lub nudziła. Strasznie poważny ten serial. Dziwne, ze taki mistrz jak Darabont się na stylu opowiadania historii przejechał.